Niby są razem. Do wspólnego mieszkania kupują żaluzje, lodówkę, obrazy. Razem snują marzenia i planują liczbę dzieci. A jednak żyją na próbę. Nie wchodzą w związek formalny – ani cywilny, ani sakramentalny.
Jak wykazał spis ludności, związków kohabitacyjnych, czyli żyjących pod wspólnym dachem, ale nie połączonych węzłem małżeńskim, jest tylko 2 proc. Jednak wydaje się, że to zjawisko na szerszą skalę. Coraz powszechniej, zwłaszcza młodzi, zaczynają mieszkać razem bez ślubu. Wymijająco odpowiadają, że zbierają pieniądze na wesele. Albo że chcą się wypróbować. Ania przed rokiem wprowadziła się do Piotrka. Są po studiach, znaleźli dobrą pracę. Mają wszystko, czego przeciętne małżeństwa dorabiają się latami. Ale trudno powiedzieć, czy cały ten „rodzinny” dobytek jest naprawdę wspólny. Nie wzięli ślubu cywilnego ani kościelnego. W każdej chwili mogą się rozstać bez konsekwencji prawnych. A życiowych? Jak, w razie wypadku, będę się dzielić majątkiem? Jak zachowają się w razie poczęcia dziecka? Co zrobią ze wspólnymi planami? Piotrek, pytany przez ojca Ani, co zamierzają, odpowiedział: „Wciąż mamy nowe pomysły”. Ania zwierzyła się, że chce ślubu kościelnego, ale nie wie, jak do niego skłonić Piotra. Kobiety częściej chcą formalizować swoje związki. Pragną stworzyć bezpieczny, pewny układ, w którym urodzą się ich dzieci.
Polska, Szwecja, USA
– W takie związki wstępują częściej młodzi w dużych miastach – mówi dr Ewa Budzyńska, socjolog. W dużych miastach, gdzie młodzież wyjeżdża na studia, nie ma takiej kontroli społecznej jak w małych miejscowościach czy na wsi. Tam społeczność się zna i życia na kocią łapę nie akceptuje. W wielkich miastach każdy może robić, co chce. – Młodzi odchodzą od norm propagowanych przez Kościół katolicki – dodaje dr Budzyńska. – Z drugiej strony są spóźnieni wobec USA. To stamtąd dochodzą sygnały o Ruchu Czystych Serc. Coraz więcej młodych składa publiczne obietnice życia w czystości do ślubu. W Polsce ta forma przygotowania do małżeństwa też na nowo się przyjmuje. Różnie wygląda ilość związków nieformalnych w Europie. W krajach północnych, gdzie przeważają Kościoły protestanckie, błogosławiące już nawet pary homoseksualne, ich liczba jest duża. – Te Kościoły szybciej odchodzą od etyki tradycyjnej – informuje dr Budzyńska. W Szwecji związki niezalegalizowane funkcjonują na prawach rodziny. Tam 60 proc. dzieci przychodzi na świat poza małżeństwem.
Toksyczni rodzice
– Najczęściej zrażają ich nieudane związki swoich rodziców – uważa prof. Katarzyna Popiołek, psycholog. – Młodzi sądzą, że instytucja małżeństwa zmniejsza zaangażowanie współmałżonków. Kiedy związek został przypieczętowany, nie muszą już od siebie wymagać ani się starać. A związek nieformalny wymaga ciągłego wysiłku. Według badań socjologów, żyjący w wolnych związkach boją się „powtórki z rozrywki” – kłótni, które widzieli u rodziców, procedury rozwodowej, zrywania kontaktów z rodziną współmałżonka. Mężczyźni często lękają się kobiet. Utożsamiają je z zaborczymi, skoncentrowanymi na nich matkami, które ich samotnie wychowywały. A tak zawsze można się po cichu wycofać. Decydujący się na taki układ cenią swój indywidualizm i niezależność. Trudno myśleć: „my”, łatwiej: „ja”. Można skupić się na sobie i własnym komforcie, tak jak dyktują media czy reklamy. Nie wszyscy pamiętają, że to właśnie z poczucia indywidualizmu i chęci demonstracyjnego zerwania z tradycją powstawały pierwsze komuny – grupy osób żyjących bez ślubu już w latach 20. i 30. zeszłego wieku w Budapeszcie. – Oni ucieleśniali idee komunistyczne, chcieli stworzyć nowego człowieka i nową rodzinę, inne niż te, które znamy, ukształtowane od 2 tys. lat – mówi Robert Fiałkowski, socjolog.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych