Dlaczego dzieci biegają po kościele? Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie – śmieje się ojciec Joachim Badeni. Nie wszystkim jest jednak do śmiechu. Co zrobić z maluchami na Mszy świętej?
Dzieci w liturgii. Temat niezwykle drażliwy. Sam musiałem kilka dni temu wyjść z małym Łukaszem, bo dalsza obecność na Mszy groziła śmiercią lub trwałym kalectwem. Czy jest sposób na obecność na Mszy najmłodszych? Co parafia, to inne rozwiązanie. Msza dla dzieci, liturgia dla całych rodzin, wydzielone salki. Ale widziałem też kapłanów, wyganiających z kościoła rodziców z dziećmi. Trudny temat. Już Apostołowie mieli mały duszpasterski problem. Gdy ludzie „przynosili Jezusowi dzieci, żeby ich dotknął, uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: »Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże«”. Kościół jest otwarty na obecność maluchów w liturgii: w Mszale znajdziemy aż trzy formularze Mszy świętej z udziałem dzieci. Więcej, watykańskie Dyrektorium o Mszach św. z udziałem dzieci zaznacza wyraźnie: „Oprócz Mszy, w których dzieci uczestniczą razem z rodzicami i innymi członkami rodziny (...) zaleca się odprawianie Mszy z udziałem samych dzieci”. Jak je odprawiać?
Miś Bartek wyjaśnia Ewangelię
Pierwsze Msze dla maluchów sprawował w krakowskim kościele św. Marka ks. Józef Tischner. Pierwszą odprawił już w dniu wprowadzenia reformy liturgicznej. Do świątyni waliły tłumy. Ks. Tischner podchodził do sprawy śmiertelnie poważnie. Przed każdą taką Mszą trząsł się bardziej niż podczas rekolekcji. Starannie przygotowywał homilie, rozmawiał wcześniej z rodzicami maluchów. „Akceptowałem dzieci takimi, jakie były. Dziecko wchodziło na ołtarz, szarpało mnie za ornat i pytało, co tam jest. Brałem je wtedy na ręce i pokazywałem, co jest w tabernakulum. Uważałem, że zachowań rytualnych będzie się uczyć z biegiem czasu, spontanicznie – opowiadał. – A jeśli jakieś dziecko nie umiało się zachować, to brałem je, aby mi pomagało. Na przykład, kiedy czytałem Ewangelię, to prosiłem, żeby mi przytrzymało lekcjonarz. Prosiłem o przeczytanie któregoś z ogłoszeń. Ono się czuło dumne, a ludzie uważniej słuchali ogłoszenia, bo jak ja czytam, to nikt nie słucha”.
Dla Tischnera bardzo ważne było, aby dzieci czuły się w kościele u siebie. Gdy z zakrystii wychodziła procesja ministrantów, ostatni niósł ogromnego pluszowego misia Bartka. Dzieci były zachwycone. Kapłan schodził z mikrofonem i prowadził dialogowane homilie. Po kazaniu miś trafiał na kolana jakiegoś dziecka, które, dumne, mogło trzymać go do końca Mszy. Tischner, mający niezwykły zmysł duszpasterski, nie bał się maluchów. „Kiedyś opowiadam, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas ota- cza. Wymieniam zwierzaki, jakie stworzył: żaby, zające, sarny, jelenie... I chcę przejść od zwierząt do stworzenia człowieka, pytam więc dzieci, które ze stworzeń najbardziej Mu się udało.
A tu podchodzi taka mała dziewczynka do mikrofonu i mówi: »Chyba ja«. Oczywiście cały kościół się roześmiał. Dziecko się speszyło, a ja musiałem tak mu wszystko wytłumaczyć, żeby nie poczuło, że zostało w kościele wyszydzone. To był dla tego dziecka bardzo ważny moment. Może pierwsze w życiu pokazanie się na zewnątrz”. Albo inna historia: „Gdy zapytałem dzieci, dlaczego Pan Jezus przychodzi do nas przez wino i przez chleb, jeden z chłopców odpowiedział: »bo tam jest zaczarowana ludzka praca«. Siadłem z wrażenia. Potem rozwinąłem to w czasie pierwszego zjazdu »Solidarności«”. W ten sposób, jakby niezauważenie, dokonywało się wprowadzenie dzieci w świat liturgii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz