– Kiedy się widzi, jak koza rośnie od małego, to się człowiek cieszy, że w tym uczestniczy, że się jej dało jakąś cząstkę siebie – Marcin, trzeźwiejący alkoholik, skończył już poranny obrządek przy kozach. – Z tej pracy stopniowo przychodzi uspokojenie. Zwykłe życie nabiera sensu.
Przed 27 laty, kiedy w Lipiu, koło Koszalina, powstawała Wspólnota Dzieci Łaski Bożej, nikt w Polsce nie mówił o problemie uzależnienia od narkotyków. Któregoś wieczora przywieźli do sióstr narkomana „na głodzie”. – Całą noc się skręcał, trząsł, bez pomocy lekarza to mogło grozić śmiercią – mówi przełożona, s. Maria. – Dziewczyny zaczęły się za niego modlić, wołać o ratunek. Chłopak usnął, a rano wstał jak nowo narodzony.
Potem trafiali do nich inni. Sytuacja powtarzała się wiele razy. Nie tylko w okolicy zrobiło się głośno o Wspólnocie Dzieci Łaski Bożej. Tworzą ją kobiety trzydziesto-, czterdziesto-, pięćdziesięcioletnie. Ale wiarę mają dziecięcą. Są przekonane, że nic by się nie udało, gdyby nie łaska Boża. Równolegle zaczęły prowadzić rekolekcje oazowe. Ale kiedy rodzice się dowiedzieli, że są u nich jacyś narkomani, przestali do nich wysyłać dzieci. Trzeba było stworzyć nowe domy. Ten w Liskowie, wiosce w gminie Rąbino, za sprawą biskupa seniora Ignacego Jeża zaczął funkcjonować od 1990 roku. – To gospodarstwo kupiłyśmy w drugiej połowie lat 80. Poniemiecki dom połączony z oborą, garaże, magazyny, kawałek pola, żeby na siebie zarabiać – opowiada s. Maria. – Strych przerobiliśmy na kaplicę, pomieszczenia robocze na pokoje, gdzie mogą mieszkać potrzebujący pomocy, w największym budynku powstała koziarnia na sto kóz.
Ważne jest śpiewanie
S. Maria zna się na kozach. Zajmowanie się nimi sprawia jej przyjemność. Nie narzeka, kiedy jak dziś, przy dojeniu musi spędzić cztery godziny. To też sposób na zarobkowanie. Kozie mleko siostry wysyłają do przetwórni pod Chodzieżą.
Praca przy zwierzętach to zarazem metoda terapii dla alkoholików i narkomanów, którzy trafiają tu po leczeniu lub w oczekiwaniu na nie w zamkniętym ośrodku odwykowym w pobliskim Stanominie i jego filiach. Już przed 20 laty poproszono siostry o posługę dla uzależnionych. Jeżdżą do ośrodka w każdy wtorek i we wszystkie święta na tak zwane dni duchowe. Ksiądz odprawia Mszę, spowiada. One prowadzą katechezę, rozmawiają. Terapia trwa osiem tygodni. W praktyce często zamienia się to w rozmowy o konkretnych problemach. Ważne jest też wspólne śpiewanie. S. Maria: – Pacjenci nas proszą „Przyjedźcie już o siódmej, żeby pośpiewać przed Mszą”. Jedziemy z s. Elą, która gra na gitarze. I śpiewamy po kolei „Pan kiedyś stanął nad brzegiem”, „Czarną Madonnę”...
Kiedyś im zabrakło na paliwo, wtedy pacjenci i terapeuci sami złożyli się na benzynę. – To najbardziej chłonni odbiorcy Ewangelii – uważa s. Maria. – Pan Jezus nie przyszedł do sprawiedliwych, ale do takich jak oni, pogubionych. Często właśnie tu robią sobie rachunek sumienia z całego życia. Kiedy mówię „Pan Jezus kocha cię całkiem bezinteresownie” – zapada nagła cisza. Przez lata czekali na te słowa. Teraz muszą do nich dotrzeć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych