Wielki Post w 1980 roku był dla arcybiskupa Romero oczekiwaniem na Paschę, którą miał przejść razem z Chrystusem. Zginął przy ołtarzu, sprawując Najświętszą Ofiarę.
Nie był politykiem, mówił ludziom tylko to, co powinien powiedzieć kapłan. Nie cofał się przed głoszeniem prawdy, choć wiedział, że grozi mu śmierć. W Wielki Czwartek mija 25. rocznica śmierci arcybiskupa Óscara Arnulfo Romero, metropolity San Salvadoru w latach 1977–1980.
Jego niedzielne kazania, przekazywane przez diecezjalną rozgłośnię YSAX na cały kraj, nie tylko niosły ludziom Boże Słowo, lecz także były ważnym głosem w sprawach państwa. Abp Romero potępiał przemoc zarówno ze strony ugrupowań skrajnej prawicy, jak i lewicy. Wzywał do szukania pokojowego rozwiązania konfliktów społecznych. To wystarczyło, był stał się niewygodny dla tych, którzy pokoju nie chcieli.
Były to dla Salwadoru trudne lata. W kraju rządziła wojskowa junta. Komunistyczna lewica dążyła do przejęcia władzy. Obie strony konfliktu stosowały terror. Odpowiedzią na lewicowe bojówki były prawicowe tzw. szwadrony śmierci. Wybuch wojny domowej wydawał się coraz bardziej nieuchronny.
W tej atmosferze wkrótce stało się jasne, że życie arcybiskupa Romero jest zagrożone. W prasie pojawiały się anonimowe listy, w których obwiniano go o wzniecanie niepokojów w kraju. Telefonowano z pogróżkami.
Zawierzyłem Jezusowi
Był rok 1980. Sytuacja w kraju groziła w każdej chwili wybuchem wojny domowej.
W I niedzielę Wielkiego Postu (24 lutego) abp Romero nauczał w kazaniu, że nie jest możliwe zorganizowanie sprawiedliwego społeczeństwa, gdy nie ma nawrócenia serc. Do stron konfliktu apelował: „Niech jedni i drudzy nauczą się radować zbawieniem, które przychodzi przez krzyż. Nie ma większej radości, jak zarabiać na chleb w pocie czoła, i nie ma bardziej diabelskiego grzechu, jak odebrać chleb głodnemu”. W homilii zaznaczył również, że otrzymał ostrzeżenie o planowanym na niego zamachu.
Następnego dnia abp Romero wyjechał na tygodniowe rekolekcje. Rozważał o śmierci, wyrażając nadzieję, że kiedy przyjdzie ten moment, zasiądzie do wieczerzy z Chrystusem. Lękał się śmierci. Prosił Boga o wewnętrzny pokój i wytrwałość, a także pokorę. Potwierdził, że jego celem jest podążać radykalnie drogą Ewangelii. „Jestem szczęśliwym, ufnym i pewnym, że me życie i śmierć są w Jezusowym Sercu, któremu cały się zawierzyłem. Inni z większą mądrością i świętością poprowadzą dalej prace dla Kościoła i ojczyzny”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ks. Andrzej Dobrzyński