"Nie boję się twierdzenia, że w przypadku Ratzingera możemy mówić o drugim Augustynie. Tak jak myśl św. Augustyna naznaczyła dzieje teologii i filozofii, począwszy od średniowiecza do dzisiaj, tak dziełem Ratzingera będziemy żyli przez następne wieki" - uważa Peter Seewald.
A kim byli mistrzowie, którzy wpłynęli na niego bezpośrednio?
W czasie studiów teologicznych na pierwszym miejscu należy wymienić profesora teologii fundamentalnej ks. Gottlieba Söhngena. Był typem uczonego reprezentującym starą tradycję niemieckich uniwersytetów, ale z drugiej strony był otwarty na najnowsze prądy filozoficzno-teologiczne. Znalazł on w ks. Ratzingerze jednego z najlepszych swoich uczniów, a ten traktował go jako swojego mistrza. Właśnie u niego bronił swojej pracy doktorskiej pt. „Lud i Dom Boży w doktrynie kościelnej św. Augustyna”. Ks. prof. Söhngen patronował także jego pracy habilitacyjnej o teologii dziejów u św. Bonawentury. To on przygotował Ratzingera do tego, aby później mógł osobiście współtworzyć historię Soboru Watykańskiego II jako doradca ds. teologicznych kard. Josepha Fringsa. Przypomnijmy, że był to też czas wielkich przełomów po apokaliptycznej II wojnie światowej z milionami ofiar – czas dążeń, aby Zachód powrócił do swoich korzeni opartych na tradycji judaistyczno-chrześcijańskiej. Wiedzieli o tym bardzo dobrze ojcowie założyciele Unii Europejskiej: Robert Schuman, Konrad Adenauer i Alcide De Gasperi. To też formowało młodego Ratzingera.
Był to też czas wielkich zmian w teologii. Również tu dominującym pojęciem był postęp, ale całkowicie inaczej rozumiany niż dzisiaj, gdy oznacza burzenie wszystkiego i budowanie na nowo. Wtedy chodziło o odkrycie na nowo tego, co już istniało w tradycji, pokazanie całego piękna i oryginalności prawdy tkwiącej w Ewangelii i uczynienia jej dostępną dla współczesnego człowieka. Chodziło też o ukazanie piękna liturgii, tego, jakie skarby w niej tkwią – tak aby móc doświadczać obecności Boga w codziennej rzeczywistości...
Ratzinger nie kierował się nigdy intelektualnymi modami. Chciał ukazywać prawdę o rzeczywistości, zgłębiać jej istotę. Stąd też jego biskupia dewiza „Cooperatores Veritatis”, co oznacza „współpracownicy prawdy”.
Jako profesor w Bonn, Münster, Tybindze, Regensburgu zawsze miał wielu studentów. Był przez nich lubiany?
Tak, od samego początku swej działalności akademickiej. Mając 30 lat, był już docentem i profesorem kolegium we Fryzyndze. Tam zaczęła się jego droga życiowa, która najbardziej odpowiadała jego powołaniu: prowadzić badania naukowe i nauczać, wydobywać z rzeczywistości świata to, co najistotniejsze, analizować w świetle Ewangelii i wielkiej Tradycji Kościoła oraz przekazywać dalej. Jako profesor starał się być jak najbardziej komunikatywny. Miał tę zdolność, że dzięki niekonwencjonalnemu sposobowi prowadzenia wykładów wielu studentów miało wrażenie, że słyszy o istotnych sprawach po raz pierwszy, na nowy i świeży sposób. Prof. Ratzinger nie tworzył jakiejś własnej nowej teologii, ale dawał wyraz swoim przekonaniom wywiedzionym nie tylko z głębi naukowej wiedzy. Uprawiał teologię tak, aby oparta była na głębokiej wierze i angażowała całe życie człowieka. Widać w jego dziele duchowe piękno. Bez wątpienia jest wielkim poetą teologiczno-filozoficznej myśli.
Na ile wpływ na niego miała muzyka?
Miłość do muzyki bez wątpienia wpłynęła na jego duchową sylwetkę. Czynnie zresztą muzykę uprawiał, grał na fortepianie, a uczył się też gry na skrzypcach. Muzyka była ważnym elementem życia rodzinnego Ratzingerów. Przypomnijmy, że jego brat Georg przez lata prowadził jeden z najsłynniejszych chórów – chór chłopięcy Domspatzen – Wróbelki z Ratyzbony. W dziele Ratzingera słyszymy harmonię między treścią myśli i jej wyrazem w języku. Treść jego dzieł jest nie tylko jasna i zrozumiała, ale dzięki wysoce estetycznemu wyrazowi osiąga szczyty naukowości. Za to też był tak lubiany przez studentów. Począwszy od Bonn, sale wykładowe były na jego zajęciach zawsze pełne.
Jego kariera naukowa nie była jedynie usłana różami...
W Monachium nie czuł się dobrze, miał problemy ze swoją habilitacją. Niektórzy nie chcieli dopuścić do rozwoju jego naukowej kariery. Miał wręcz wrogów, którym nie podobało się m.in. to, że już w latach 50. XX w. mówił o konieczności „odcięcia się Kościoła od zeświecczenia” (Entweltlichung) i potrzebie nowej świętości. Na długo przed Soborem Watykańskim II wskazywał na problem fasadowości Kościoła. Zwracał uwagę, że niemieckie społeczeństwo, mając za sobą straszliwe doświadczenia, zostało w dużym stopniu „wydrążone” z chrześcijaństwa.
Wyjazd z Monachium był dla niego ulgą i z radością przyjął propozycję pracy w Bonn. Tam stał się „gwiazdą” na niebie teologii. Manuskrypty jego wykładów były czytane przez studentów w całych Niemczech. Zachwycał nie tylko swoją teologiczną wiedzą, jasnością wyrażania się, głęboką wiarą, mistrzostwem analizy, ale także osobowością, swoim autentyzmem połączonym z nieśmiałością i wdziękiem. Nie był surowym profesorem, zawsze starał się być blisko studentów i nikogo nie potraktował niesprawiedliwie. Rozwijał też nowe formy pedagogiczne polegające na kolektywnej pracy. Był otwarty i dostępny, ale zachowywał równocześnie zdrowy dystans do studentów. Nie był nigdy typem „kumpla” i nie pozwalał na jakieś szybkie bratanie się. Zdumiewał też swoją gotowością niesienia pomocy studentom, także finansowej. Skorzystał z niej m.in. Leonardo Boff, brazylijski teolog wyzwolenia, późniejszy przeciwnik kard. Ratzingera. Nie był co prawda jego studentem, ale otrzymał od niego finansowe wsparcie, aby mógł ukończyć i opublikować swoją pracę doktorską.
Czy Ratzinger miał jakichś ulubionych uczniów?
Kimś takim był na pewno Vinzenz Pfnür, wybitny teolog i historyk Kościoła, a także wielki ekumenista. Został profesorem Uniwersytetu Wilhelma w Münster i towarzyszył Ratzingerowi przez całe swoje życie, począwszy od czasów Fryzyngi. O tym, jak wielu ma Benedykt XVI ulubionych uczniów, świadczy Krąg Uczniów Ratzingera, który co roku spotyka się i gromadzi wokół swojego mistrza.