Rządy już tak mają, że się zużywają. Chyba że są to rządy prezydenta Putina, który najlepsze lata ma wciąż przed sobą, w co jego wyborcy nieodmiennie wierzą
Odwiedziny św. Mikołaja są jawnym dowodem na to, że dzieciom bardzo łatwo sprawić przyjemność. Sztuczna broda, dziwaczny strój i wielki wór dokonują cudów, a uśmiech pojawia się jak na zawołanie. Niestety, dzieci mają to do siebie, że zupełnie niepotrzebnie dorastają, rozpoznają w Mikołaju zwykłego wuja i szczęście przychodzi coraz trudniej.
A potem to już jest tylko gorzej: w pewnym wieku człowiek tak się koncentruje na szukaniu dziury w całym, że już całości nie ogarnia. Szczęście wieku dojrzałego jest jak Mount Everest, chociaż to może niezbyt dobre porównanie, od kiedy za pieniądze można sobie wynająć tragarzy, którzy wniosą, zniosą i udokumentują. Za jeszcze większe pieniądze można nawet spędzić parę dni na okołoziemskiej stacji kosmicznej. Ale czy szczęście, które ma wymierną cenę zasługuje na nazwę szczęścia? Wszak w języku potocznym „mieć szczęście” oznacza otrzymanie czegoś, na co może i zasłużyliśmy, ale na pewno nie było nas na to stać.
Gdyby w wyborach parlamentarnych brały udział dzieci, to zachwyt nad nowym rządem dałoby się utrzymać dłużej niż umowne sto dni. A tak? Dojrzały wyborca już po paru tygodniach ma ochotę powtórzyć za recenzentem pewnej pracy naukowej: „przedstawione wyniki nie są nowe, nawet błędy popełniane przez autora były już znane od dawna”. Ale w duchu miłości, o którym tyle mówiono podczas kampanii wyborczej, nie należy się teraz pastwić nad zwycięzcami. Mam pełne zaufanie do rządu, że da nam jeszcze niejedną okazję do pastwienia się nad sobą w przyszłości, gdy miłość nieco ostygnie. Rządy po prostu już tak mają, że się zużywają.
Chyba że są to rządy prezydenta Putina, który najlepsze lata ma wciąż przed sobą, w co jego wyborcy nieodmiennie wierzą. No ale u nas wiara w rządy nigdy nie była zbyt silna, chyba że chodzi o rządy z zamierzchłej przeszłości. Na przykład na Śląsku każdy nowy wojewoda jest porównywany do legendarnego Jerzego Ziętka. We wspomnieniach jawi się on niczym dobry cesarz Franciszek Józef: tu dał, tam zbudował, ówdzie wzniósł albo patronował. Obaj to istne wcielenia św. Mikołaja.
Niestety, społeczeństwa, podobnie jak dzieci, dorastają i zamiast prezentów dobrego pana chcą demokracji. A w demokracji z prezentów trzeba się rozliczać, więc współczesny wojewoda stosujący metody generała Ziętka opuszczałby miejsce odosobnienia tylko po to, by stawać przed sejmową komisją śledczą. Zaś następcom Franciszka Józefa demokracja w ogóle zakazała wstępu do Austrii. Najwyraźniej demokracja szkodzi dzieciństwu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim