Trzeba być bardzo odważnym lub szalonym, żeby coś o polskiej polityce mniemać
Trzeba być bardzo odważnym lub szalonym, żeby coś o polskiej polityce mniemać albo i nie mniemać (wszelkie podobieństwo tej trawestacji słów Gombrowicza do kampanii negatywnej wobec byłego ministra edukacji jest całkowicie przypadkowe). Lud zakłada się między sobą, czy najpierw premier oskarży prezydenta o współdziałanie z układem, czy też na odwrót (wszelkie podobieństwo do ironicznego traktowania układu – całkowicie przypadkowe).
Jakkolwiek będzie, nic na to felietonista nie poradzi, więc wybrałem się na film pod tytułem „Słaby punkt”. Niezły kryminał z Anthonym Hopkinsem, który akurat nikogo nie konsumował, co miał w zwyczaju jako Hannibal Lecter w „Milczeniu owiec”. Wszelkie podobieństwo do sytuacji i osób rzeczywistych było oczywiście najzupełniej przypadkowe. Przypadkiem dowiedziałem się z tego filmu o sprawach, o których przedtem nie miałem pojęcia.
Pierwsza z nich, to intrygujące zaproszenie młodego prawnika, który miał się pojawić na pewnym przyjęciu „w czarnym krawacie”, jak to ujął tłumacz. Nie chodziło o stypę, więc kwestia brzmiała tajemniczo. Wyjaśniło się dopiero po badaniach przeprowadzonych za pomocą Internetu. Otóż „black tie” jest jednym z wielu „kodów ubraniowych”, używanych w krajach anglosaskich. Chodzi o to, że należy ubrać się w smoking i założyć czarną muszkę. Wyższą rangę mają jedynie wydarzenia towarzyskie o kryptonimie „white tie”, czyli „frak i biała muszka”.
Anglosasi są niezwykle praktyczni, więc skodyfikowali, co się dało. W Polsce mam zawsze problem, jak się ubrać, choć może nie aż tak wielki, jak pewne znajome panie. Ogólnie panuje dość spory rozgardiasz w kwestii ubioru, a wolność wyraża się przez stroje niekiedy nazbyt luzackie. Ostatnio próbuje na to zwrócić uwagę Kościół, łagodnie napominając wiernych, by ich strój był kompatybilny z doniosłością Eucharystii. Na uczelni też staramy się przekonać nauczycieli akademickich, że nie wypada zasiadać w komisji egzaminacyjnej w krótkich spodenkach i koszulce, zwłaszcza że „luzacka” młodzież na ogół występuje w szatach uroczystych.
Obok tekstyliów w filmie pewną rolę odegrały dziwne urządzenia zbudowane z rurek, po których toczyły się w górę i w dół metalowe kulki. Ktoś wyjaśnił, że jest to „coś, co robi coś”. Internet wyświetla ponad 2 miliony stron na temat toczących się kulek, niesłużących niczemu. Ciekawe, że tylu ludzi zajmuje się sprawami zupełnie bez znaczenia (podobieństwo do polskiej sceny politycznej jest naturalnie całkowicie przypadkowe).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim