Ostatnio sporo się w Polsce dyskutuje o ochronie środowiska. Nie tylko dyskutuje, walczy się. Istnieją kombatanci, wspominający bitwy i kampanie
Wszędzie dobrze, a najlepiej w domu, albo nieco bardziej potocznie – na własnych śmieciach. Najwyraźniej przysłowie to tak bardzo zakorzeniło się w naszej świadomości, że ,,własne śmieci” przechodzą ze stanu metaforycznego w realny. Niedawno spacerowaliśmy z przyjacielem, popijając wodę mineralną, bo było ciepło. Woda się skończyła, ale butelki nie znikały.
Po chwili problem udało się rozwiązać metodą wrzutu do kosza, ale wkrótce, po wejściu do lasu (serio, w Katowicach są lasy – to informacja dla obieżyświatów, którzy tu jeszcze nie trafili) odkryliśmy, że lud tutejszy stosuje znacznie prostszy sposób: wśród poszycia połyskiwały plastikowe opakowania. One będą istniały, gdy już wszystek papier obróci się w pył i proch. W lesie znaleźliśmy mnóstwo innych pamiątek teraźniejszości, które jeszcze za tysiąc lat będą cieszyć swym doskonałym stanem archeologów.
Można by przypuszczać, że zjawisko to występuje tylko w miejskich lasach. Skoro ulice są pokryte odpadkami, niedopałkami i psimi odchodami, to dlaczego tzw. tereny zielone miałyby być oszczędzone przed ekspansją cywilizacji? Na podstawie własnych obserwacji oraz komunikatów ustnych, przekazywanych przez nielosowo wybranych znajomych, mogę jednak postawić hipotezę, że podobnie wyglądają i miasteczka, i wsie, i bezludzia, a nawet okolice rezydencji świadczących o dobrobycie części rodaków. Bogactwo bierze się z zarobionych pieniędzy oraz oszczędności. Źródła zarobków bywają chronione ustawami, ale przykłady oszczędności są aż nadto widoczne w gajach i ruczajach. Oszczędza się przede wszystkim na opłatach za wywożenie śmieci, co prowadzi do podniesienia poziomu życia. Można w ten sposób zostać królem wysypiska.
Ostatnio sporo się w Polsce dyskutuje o ochronie środowiska. Nie tylko dyskutuje, walczy się. Istnieją kombatanci, wspominający bitwy i kampanie: leżałem w Żarnowcu, stałem w Czorsztynie, siedziałem na drzewie nad Rospudą. Ktoś mi ostatnio opowiadał, że jeden z kombatantów, który w roli autostopowicza znalazł się w samochodzie mknącym po autostradzie A4, pochwalił się, iż blokował budowę pod Górą św. Anny.
To mu się nie opłaciło, bo został wysadzony na najbliższym parkingu, widocznie trafił na kierowcę ceniącego konsekwencję. Niestety, tak jak w wielu innych dziedzinach polskiego życia społecznego, na brak Aleksandrów Wielkich, Napoleonów i Janów Sobieskich nie można narzekać. Oni podejmują się jedynie zadań historycznych na miarę wyzwań polskiego romantyzmu. Praca u podstaw to ciągle przyszłość, dałby Bóg, że niezbyt odległa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim