Radosne oczekiwanie na święta zmienia się w niecierpliwe liczenie dni do Wigilii
Adwent zaczął się w ubiegłą niedzielę, ale przygotowania do świąt trwają znacznie dłużej. Już nie tylko na Zachodzie, gdzie przedświąteczny handel osiąga pełne obroty już w listopadzie, ale i u nas coraz trudniej spokojnie myśleć o Bożym Narodzeniu. W sklepach pełno gadżetów, w telewizji pełno reklam, gazety prześcigają się w publikowaniu dodatków z sugestiami prezentów. Radosne oczekiwanie na święta zmienia się w niecierpliwe liczenie dni do Wigilii – wtedy wreszcie skończy się ten szum komercyjny! Oczywiście można zatkać uszy i zamknąć oczy, by szumu nie słyszeć i błyskotek nie widzieć. Ale jest to coraz trudniejsze.
Do tego spece od wciskania zbędnych produktów, przeważnie chińskiej produkcji, na okrągło nadają o jakiejś magii świąt. Żaden magik ani kieszonkowiec nie wyciąga sprawniej pieniędzy z portfela. Urzędnicy podatkowi powinni odbywać obowiązkowe staże w centrach handlowych, by podejrzeć, jak można pozbawić ludzi całorocznych oszczędności. Ale specjaliści od marketingu snują opowieści o innej magii. Jest to nawet coś więcej, mamy do czynienia z jeszcze jedną nową świecką religią. Albo może raczej z bardzo starą świecką religią, której symbolem był złoty cielec. Kupcy kombinują, jakby tu w tę religię wkomponować elementy rozmaitych wierzeń, a przy okazji niezbyt nachalnie nawiązywać do istoty Bożego Narodzenia. Wychodzi im tak samo jak owej komisji, która projektowała konia, ale otrzymała wielbłąda.
Niedawno dowiedzieliśmy się, że jedna z amerykańskich sieci supermarketów postanowiła jednak wrócić do chrześcijańskich korzeni w swojej ofercie świątecznej. Dlaczego? Bo bez Dzieciątka w ubiegłym roku obroty spadły. I to jest dopiero skandal: jeśli komuś nie po drodze do Betlejem, to trudno, ale wykorzystywanie chrześcijańskich symboli dla zwiększenia zysku jest po prostu obrzydliwe i mam nadzieję, że plajta ich nie minie. A św. Mikołaj przyłoży rózgą, bo nawet świętemu trudno patrzeć na udające go krasnoludy.
Jakby nie dość było nadużywania symboli, to jeszcze miesza się je z zabobonami. Pod koniec roku szczególnie rozkwitają różne wróżby, zodiaki i inne czary-mary.
Zaczyna się niewinnie od lania wosku, a potem to już hokus-pokus zalewa nas z siłą wodospadu, wspomaganą przez futurologów z tytułami, „naukowo” przepowiadających przyszłość. Na szczęście istnieją jeszcze pisarze science fiction, jak Arthur Clarke, który stwierdził, że nie wierzy w astrologię, bo jest zodiakalnym Strzelcem, a Strzelcy są raczej sceptyczni. Ten sceptycyzm bardzo pomaga w przeżyciu okresu przedświątecznego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim