Jaka ulga, że to niebywałe szczęście, jakim była Polska Ludowa, już się skończyło
Podróżując po wschodniej ścianie, dotarłem do Kozłówki, na północ od Lublina. Tu błękit krwi rodu Zamojskich łączy się z czerwienią socrealistycznych plakatów: w pałacu oglądamy rezydencję magnacką, a tuż obok – dzieła wybrane twórców wczesnego PRL-u.
Choć z racji urodzenia tylko niewielu pasowałoby do pałacu, to i tak większość oddycha z ulgą, że to niebywałe szczęście, jakim była Polska Ludowa, już się skończyło. W razie wątpliwości zapraszam do Lwowa – miasta, które z racji historii, znaczenia kulturalnego i wielkości mogłoby być jedną z ważniejszych metropolii Europy Wschodniej. Może kiedyś będzie, ale potrwa to ładnych parę miliardów euro. Coś tam się w tym Lwowie dzieje, jakoś żyją, widać ślady niegdysiejszego rozmachu, ale żal ściska serce; zwłaszcza gdy się ma w pamięci Kraków, jeszcze nie tak dawno ustępujący stolicy Galicji. Dziś we Lwowie nominalny czas jest przesunięty w stosunku do naszego o godzinę do przodu, faktycznie opóźnienie sięga wielu lat.
Przemknąłem przez Podkarpackie i Lubelskie. Gdy się zjedzie z głównych tras, to biedy nie brakuje. Ludzie mówią, że kto może, wyjeżdża; za kilkadziesiąt lat będą tu wpadać w poszukiwaniu korzeni ich dzieci: jedna gmina stanie się kolebką Anglików, inna Irlandczyków, a jeszcze inna – Włochów. Jednak ci, którzy zostali, nie zasypiają gruszek w popiele. Na przekór obiegowym opiniom, dzieje się tu bardzo dużo. Gdy jedzie się przez Ukrainę, widać szerokie pola porośnięte chwastami, chaty w kiepskim stanie, szkielety domów, na których wykończenie zabrakło kredytów, zapuszczone obejścia. W Polsce nawet ubogie siedziby są zadbane, trawniki skoszone, kwiaty przycięte. A poza tym ta podobno opuszczona ściana wschodnia pęcznieje od naporu turystów, dla których powstają hotele (lub raczej hoteliki – zdaje się, że przyrostek ,,-ik” korzystnie wpływa na wysokość podatków) i restauracje.
W Bieszczadach, gdzie diabeł mówił dobranoc, w Przemyślu, Lublinie, Kazimierzu – człowiek zastanawia się, jak te wszystkie gospody, zajazdy i pizzerie mogą się utrzymać. Z drugiej strony człowiek zastanawia się, jak myśmy mogli żyć bez tych wszystkich udogodnień – chyba tylko twórcy z Kozłówki mogliby odpowiedzieć na to pytanie. Ciekawe, czy tak jak czcili Stalina i Dzierżyńskiego, potrafiliby oddać hołd inteligencji, uporowi i odwadze tysięcy Polaków znad wschodniej granicy, którzy coraz szybciej nadrabiają okres wygnania do socjalistycznego raju. Chyba nie, do poetyki konformistów socrealizmu bardziej pasowałoby dodanie do imienia miasta Jarosław nazwiska Kaczyński.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim