Ja się ptasiej grypy nie boję, ale nie dziwię się, że ktoś może mieć wątpliwości, gdy widzi nadzwyczajną mobilizację w celu spacyfikowania niebezpieczeństwa, którego nie ma
Nareszcie! Od paru tygodni można było w mediach wyczuć niepokój z powodu niejasnego omijania naszego kraju przez ptactwo zarażone wirusem grypy. Wreszcie jednak w Toruniu objawiły się zawirusowane łabędzie. Nareszcie i my dołączyliśmy do Europy, nie ustępujemy już starszym i bogatszym krajom Unii. Na Śląsku mówią: „każdy ma swojego ptoka”, no to my też. W niedzielę, gdy wszystkie programy informacyjne podawały niekończące się relacje z grodu Kopernika, raz jeszcze okazało się, jak wielką siłą dysponują media. Mimo wszelkich zapewnień specjalistów i nawoływania do spokoju, przedstawiciele władz wychodzili ze skóry, żeby udowodnić swoją sprawność. Dobrze, że nie sprowadzili oddziałów Grom-u do zlikwidowania pozostałych przy życiu łabędzi oraz jednego bociana, który znalazł się w ich towarzystwie.
Łabędzie padły, ale naprawdę zagrożony jest drób, z czego zapewne cieszą się producenci wołowiny, czekający na rewanż za straty poniesione wskutek podobnej histerii związanej z chorobą wściekłych krów. Nie wiem, jak będzie z pisankami w tym roku, ale jeśli strach przed chorobą, która zabiła nieporównanie mniej ludzi od zwykłej grypy, będzie nadal potęgowany, to czeka nas Wielkanoc bez jaj. Co prawda lekarze twierdzą, że gotowania i smażenia żaden wirus nie przetrwa, ale ludzie wiedzą swoje, zwłaszcza że przed gotowaniem trzeba do garnka włożyć surową kurę. Może więc konsumenci nie są zagrożeni, ale kucharze? Na szczęście w niektórych supermarketach mają zwyczaj „odświeżania” towaru za pomocą proszku do prania, który też podobno nie służy wirusowi. Ja się ptasiej grypy nie boję, ale nie dziwię się, że ktoś może mieć wątpliwości, gdy widzi nadzwyczajną mobilizację w celu spacyfikowania niebezpieczeństwa, którego nie ma.
Świat współczesny najwyraźniej bez strachu żyć nie może. Znakomita większość mieszczuchów nigdy nie ogląda padłych zwierząt, poza kotami i psami przejechanymi przez samochody. Zwierzęta jednak nie żyją wiecznie; mimo to dotąd nie interesowały nas specjalnie ich choroby – co oczy nie widzą, to sercu nie żal, a rozumowi nie strach. Ptasia grypa znana jest od co najmniej pół wieku. W 1987 r. w Niemczech wybuchła panika, bo odkryto jakieś pasożyty w morskich rybach. Sporo czasu trwało, zanim wyjaśniono, że one zawsze tam były, tylko nikt się im nie przyglądał. Pozytywnym skutkiem tamtej histerii był nagły „rzut” zagranicznych konserw rybnych do polskich sklepów; wtedy nie byliśmy w Unii i mieliśmy inne problemy niż urojone żyjątka w rybich jelitach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim