Kursy przedmałżeńskie – zło konieczne? - Mapka na wspólną drogę
Na internetowych listach dyskusyjnych dotyczących ślubów mnóstwo jest porad związanych z naukami przedmałżeńskimi. Jak je zaliczć, odbębnić byle szybko, czy da się zdobyć pieczątkę bez chodzenia na kurs...
Większość młodych ludzi traktuje wszelkie przygotowania do ślubu związane z kościołem jako zło konieczne. Często trzeba jakoś „załatwić” bierzmowanie, denerwują karteczki do spowiedzi przdślubnej, a kursy przedmałżeńskie stanowią apogeum tego horroru. Czy to jest normalne? Czy tak powinien wyglądać czas ostatnich tygodni tego pięknego okresu, jakim jest narzeczeństwo? Jaka jest prawda nauk przedmałżeńskich?
Najbardziej powszechne są kursy przygotowywane przez poszczególne dekanaty i to one właśnie budzą najwięcej kontrowersji. „Ksiądz spóźnił się ponad godzinę. Nie był przygotowany i powtarzał to samo, co pani w poradni. Ona z kolei mówiła rzeczy, o których już dawno wiedziałam. Innym razem było jakieś zastępstwo – opowiada Basia Bulska. - To przykre, że nie było żadnego przygotowania duchowego, którego potrzebowaliśmy”. Pary, które chodziły na takie nauki, narzekają, że spotkania prowadzą księża. „Mogłyby to prowadzić szczęśliwe małżeństwa, lub takie, które mają już jakieś problemy za sobą – sugeruje Asia Kwiatkowska. - Potrzebujemy przykładu i praktycznych porad, a nie książkowych teorii” - dodaje.
Wielu parom nie odpowiada sucha forma wykładu. Chciałyby wynieść ze spotkań coś więcej niż tylko pieczątkę. To z myślą o nich powstały Wieczory dla zakochanych...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Magdalena Borek