Człowiek prawnie bezradny?

Rzeczpospolita zafundowała nam instytucje władcze, kreujące się na nieomylne

Do podstawowych praw człowieka zalicza się prawo do odwołania się od postanowień władzy, zarówno od decyzji administracyjnej, jak również od wyroku sądowego. Prawo przewiduje tok instancji, organ wydający decyzję poucza o przysługujących środkach odwoławczych. Racja takiego uprawnienia jest oczywista: każda instancja sprawująca władzę może się mylić.

Atoli Rzeczpospolita zafundowała nam instytucje władcze, kreujące się na nieomylne. Nie wydają one wyroków jak sądy, ale ustalają, orzekają, ogłaszają, rozgłaszają, publikują... To wprawdzie nie sądy, ale osądzają. A skoro nie są sądami, nie są skrępowane procedurą sądową, działają „po swojemu”: niezbyt troszczą się o rzeczowe uzasadnienie twierdzeń, nie wysłuchują osób, o których „orzekają”, nie uznają prawa do obrony... Nie będąc sądami, nie mogą pozbawić człowieka wolności, ale mogą napiętnować, zniesławić, pozbawić dobrego imienia, skazać na śmierć cywilną. Dotknięty takim „wyrokiem” może odwołać się do sądu, oczywiście. Ale to pięknie powiedziane, gorzej z praktyką, jak np. w przypadku, o którym niedawno pisano w gazetach.

Oto człowiek uznał, że raport sporządzony przez określoną „instytucję” naruszył jego dobra osobiste. Zaskarżył z powództwa cywilnego przewodniczącego owej „instytucji”, z którego nazwiskiem raport jest wiązany, i który publicznie obwieszczał, że bierze zań pełną odpowiedzialność. Sąd oddalił powództwo, argumentując, że skoro raport był dokumentem urzędowym, pozwać można instytucję, a nie osobę „prywatną” nią kierującą, oraz że skarżący nie zdefiniował, jakie dobra zostały naruszone.

Widzę w tym przykład, jak prawo może uczynić człowieka bezradnym wobec instytucji. Drugi argument sądu wprowadza skarżącego w błędne koło: współpracował w wolnej Rzeczypospolitej z legalnym organem, tyle że ostatnio uznanym za zły, szkodliwy i w ogóle groźny. Czyli: człowiek działał legalnie, a zarazem zostaje z tego powodu napiętnowany! Organ państwowy spowodował, że człowieka postawiono pod pręgierzem, a prawo nie daje możliwości obrony!

Pierwszy argument wydaje się logiczny: instytucje popadłyby w bezwład, gdyby ich szefowie musieli obawiać się osobistej odpowiedzialności za decyzje urzędowe. Tyle że dotyczy to instytucji działających w ramach przejrzystych reguł praworządności i rozstrzygające, czy czyjeś zachowanie było zgodne z prawem. A tu mamy do czynienia z instytucją państwową sporządzającą oceny (według własnych kryteriów), mające ściągnąć na człowieka hańbę. Ściąga faktycznie lub nie, wszak opinia otoczenia nie musi zgadzać się z opinią państwowych jurorów. Ale sam fakt, że prawo może czynić człowieka bezbronnym, budzi obawy i kojarzy się fatalnie.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego