Publiczne, czyli nasze. Dopiero, gdy tak będziemy mogli mówić o instytucjach publicznych, zrozumiały stanie się obowiązek utrzymywania ich przez nas
Dziś w poniedziałek (19 XI), od rana, cały dzień, Polskie Radio toczy zmasowaną kampanię w obronie abonamentu. Raz po raz różne osoby wypowiadają się nader autorytatywnie, rysując zgubne skutki, do jakich doprowadziłoby zniesienie abonamentu. Polskie Radio musi być finansowane ze środków publicznych – słyszę. Może i tak, nie znam się na tym, ale owe uzasadnienia brzmią mi jakoś zbyt górnolotnie. Skoro radiowcy mówili we własnej sprawie o pieniądzach, to tak jakoś nie wypadałoby zbyt często odwoływać się do misji, jaką mają do wypełnienia.
Rozjaśniło mi się, gdy po godz. 16.00 pan jeden wykładał, że radio publiczne nie może kierować się względami rynku, bo tylko ono potrafi świadomie i krytycznie dobierać teksty literatury przeznaczone na antenę. Ano właśnie! Bo od lat włączałem co rano Program Pierwszy Polskiego Radia. Gdzieś kwadrans przed siódmą słuchało się przeglądu prasy polskiej. Dzień w dzień. I oto od roku (może półtora?) wśród przeglądanych dzienników brak gazety o największym nakładzie i – jak powiadają – najbardziej opiniotwórczej (a może właśnie dlatego ją wyeliminowano?). Po prostu nie ma. Dla dziennikarzy Polskiego Radia (niektórzy chyba wynajmowani z dzienników dopuszczonych czy hołubionych) ta gazeta nie istnieje. Myślałem, że to bojkot. Teraz wiem: świadomy i krytyczny dobór! Wedle jakich kryteriów? Kto je ustala? Realizacja misji! Ale czyjej misji, w czyim imieniu, wedle czyich wskazówek? Na pewno nie publicznej, lecz partykularnej „czyjejś”...
Być może radio publiczne nie wyżyje bez abonamentu. Ale niechby było publiczne, niechby funkcjonowało tak, że wszyscy moglibyśmy uważać je za nasze, a nie za radio „ich”, tych, co nim zawładnęli. I dlatego wszystkie te alarmistyczne audycje o roli radia publicznego i konieczności abonamentu brzmią niewiarygodnie, wręcz fałszywie. Szkoda, że nie zdobyto się na odrobinę samokrytycyzmu, na przyznanie się, że „daliśmy się wciągnąć”, służyliśmy za tubę propagandową... Bo tak to nie wiem, dlaczego mają płacić wszyscy za to, co robi się na korzyść niektórych.
Piszę o tym, bo chodzi mi nie tylko o media publiczne, lecz o problem. Problem instytucji z nazwy czy z prawa publicznych, a faktycznie zawładniętych. Bywa, że zawładniętych bezwstydnie. Bo chociaż podeszły wiek zwalnia mnie od płacenia abonamentu, to jednak też chciałbym móc powiedzieć, że radio publiczne to moje radio, i by każdy Polak (nie tylko ci z określonej opcji) mógł tak powiedzieć – o radiu, telewizji i wszystkich instytucjach publicznych. Publiczne, czyli nasze. Dopiero gdy tak będziemy mogli mówić o instytucjach publicznych, zrozumiały stanie się obowiązek utrzymywania ich przez nas.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego