Z prawa wyciska się, co się da, jak z wyżymaczki – dla siebie, a przecież miało być dla wspólnego dobra
Święty Tomasz z Akwinu napisał w swej znanej, należącej do klasyki myśli prawnej, definicji ustawy, że ogłasza się ją dla dobra wspólnego. To wyakcentowanie dobra wspólnego nie było przypadkowe, gdyż właśnie wtedy – w XI wieku – zaczęto postrzegać ustawę też jako narzędzie sterowania życiem społecznym. Św. Tomasz nie przeczył tej użyteczności ustawy, ale tym bardziej właśnie podkreślił, że owszem, sterować, ale kierując się dobrem całej społeczności, które zresztą – jak pisał – w ogóle uzasadnia sens władzy, w tym również ustawodawczej: władza otrzymuje uprawnienia nie dla korzyści osobistych czy koteryjnych, nie dla panowania i puszenia się, nie dla własnej wygody czy urządzania się i swoich, lecz po to, by mogła rozwinąć aktywność dla dobra wszystkich. Co w praktyce znaczy: dla osłony pokojowego współżycia ludzi, dla ochrony przysługujących im praw, dla sprawiedliwego rozsądzania sporów. Skoro prawo stanowi się dla wspólnego dobra, to i stosowanie prawa przez uprawnione do tego podmioty winno kierować się względem na dobro wszystkich, zgodnie z zasadami sprawiedliwości rozdzielanej i wymiernej.
A tymczasem władze polityczne łatwo ulegają pokusie stanowienia i stosowania prawa na korzyść własną i swoich. Czasem stanowi się ustawy wprost na użytek władzy, aby wzmocnić jej władztwo nad ludźmi i zagwarantować sobie trwanie na urzędzie, mimo zmian politycznych („rząd się zmienia, ale my jesteśmy zabezpieczeni”). Bywa, że uchwala się szybko ustawę niby „dla dobra ludzi” (zazwyczaj jakiejś znaczącej grupy społecznej), ale tak naprawdę to chodzi o efekt propagandowy. Silne są skłonności do nadużywania władzy administracyjnej, a możliwości w tymże zakresie są duże, tym większe, im rozleglejsze pole, na którym można podejmować decyzje.
Na pierwszym miejscu trzeba wymienić tu korupcję, z którą ta sama władza toczy nieraz walkę, zajmując się jej przejawami, a nie sięgając do przyczyn (o głośnych ostatnio przypadkach, kiedy to niby walczący z korupcją podżegali do niej, już nie wspominajmy!). Przerażające rozmiary osiąga wykorzystywanie prawa na własną korzyść, gdy następuje zmiana władzy. Przegrywający usiłują wykorzystać prawo, by możliwie najmniej utracić i osłodzić sobie porażkę. A mają do tego czas, bo w demokracji procedura zmiany trwa zazwyczaj kilka tygodni. Pojawiają się „ekspertyzy” w najprostszych sprawach, nie brak nawet próby szantażu z powołaniem się na prawo. Przede wszystkim zaś rozlewa się fala nominacji – by dobrze ulokować swoich, a następcom maksymalnie utrudnić życie. Żyłuje się prawo z coraz większą wprawą i z coraz mniejszymi skrupułami. Wyciska z niego, co się da, jak z wyżymaczki – dla siebie, a przecież miało być dla wspólnego dobra.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego