Chrześcijanie wiedzą, że będą sądzeni z każdego bezużytecznego słowa, a cóż dopiero ze słów złych, jątrzących, nienawistnych. Nie przypuszczam, by Pan chciał uczynić wyjątek dla kogokolwiek
Kto oglądał amerykańskie filmy kryminalne, zauważył, że rozprawy toczą się tam inaczej niż u nas. Sędzia, prawnik z wykształcenia, jedynie kieruje rozprawą, sam zadaje pytania tylko odnośnie do tożsamości osób, natomiast stronom i świadkom stawiają pytania oskarżyciel i obrońca, a wyrok co do winy i wysokości kary wydają przysięgli. Sędzia pilnuje, by wszystko odbywało się zgodnie z prawem, baczy, by pytania wiązały się z przedmiotem sprawy, nie były podchwytliwe ani nie zawierały gotowej tezy.
Jeśli w pytaniu mieści się sugestia winy czy jakakolwiek insynuacja lub podpowiedź odpowiedzi, sędzia uchyla pytanie (np. „czy świadek słyszał, że wskazany dał łapówkę?” czy „co świadek wie o zabójstwie popełnionym przez oskarżonego?”). Pytanie uchylone przez sędziego uważa się za niebyłe, przysięgłym nie wolno brać go pod uwagę. Ale tu właśnie rysuje się problem: czy jest psychologicznie możliwe, że takie, uchylone, pytanie i zawarta w nim podstępnie sugestia rzeczywiście nie zostawia żadnego śladu i pozostaje zupełnie bez oddziaływania na przysięgłych? Czy to nie jest tak, że jednemu czy drugiemu nie nasunie się podejrzenie „a może jednak”? Czy w razie wątpliwości taka przemycona, ubrana w formę pytania „informacja” nie waży na decyzji i nie wpływa na wyrok? Czy raczej nie jest tak, że zawsze „coś z tego zostaje”?
Właśnie na to liczą politycy, kiedy w walce (!) z przeciwnikiem (często: z „wrogiem”!) politycznym stawiają niby to pytanie, a tak naprawdę penetrują świadomość wyborców, bo przecież niejeden z nich postawi sobie pytanie „czy jednak nie ma tu czegoś na rzeczy?” – zwłaszcza gdy rzucone podejrzenie wydaje się wyborcy rozjaśniać świat. Czy jest „po jego myśli”. Co więcej, raz po raz ciska się absurdalne zarzuty i wywołuje nie wiadomo jaką logiką wyprowadzone skojarzenia. Potem następuje interpretacja i wyjaśnianie, „o co chodziło” i co ów pan „miał na myśli”. Ta „myśl” ma się nijak do faktów, ale pomówienie czy zgoła oszczerstwo poszło w świat.
Sprzyjają tej praktyce media, które wielokrotnie wracają do co bardziej niedorzecznej wypowiedzi, powielają je i wałkują na wszystkie strony (a spodziewano się ongiś, że będą pełnić funkcję edukacyjną!). I tak słowa – jak opiewa średniowieczne przysłowie – ulatują, ale wszakże gdzieś tam opadają i kiełkują... Bo – jak napisał Horacy – słowo, które raz wyleciało, nie potrafi wrócić, ono żyje już własnym życiem. Tworzy wirtualną, jakże wypaczoną, rzeczywistość, traktowaną przez ludzi jako prawda.
Chrześcijanie wiedzą, że będą sądzeni z każdego bezużytecznego słowa (por. Mt 12,36), a cóż dopiero ze słów złych, jątrzących, nienawistnych. Nie przypuszczam, by Pan chciał uczynić wyjątek dla kogokolwiek
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego