A może należałoby „dowartościować” takie pojęcia jak dyskrecja, powściągliwość, takt...
Słowo „prawda” obija się nam po uszy raz po raz. Nie tyle rzeczowa, sucha, obiektywna prawda (jako zgodność słów z rzeczywistością), ile właśnie samo słowo „prawda”, zaklinana na wiele sposobów i odmieniana we wszystkich przypadkach. Często raczy się nas prawdą „oczywistą”, której akceptacja ma być warunkiem zaliczenia nas do ludzi jako tako rozgarniętych i o dobrej woli (dawno jednak nie słyszałem zwrotu „naga prawda”). Na wypadek, gdybyśmy nie chcieli słuchać, przywołuje się „prawo do prawdy”, jakie podobno ma każdy obywatel, społeczeństwo, naród... Zaspokojenie tego „prawa do prawdy” to pretekst do ciągłego zwoływania konferencji prasowych, na których obwieszcza się prawdę, tyle że własną. Zauważmy zresztą, że dziennikarze posłusznie i gromadnie „obsługują” konferencje, na których ładuje się tę prawdę na medialne wehikuły, by ją transportować w stronę odbiorców (a co gorliwsi usiłują wbić ją w nasze głowy).
Okazuje się jednak, że uświadamiający nas o naszym „prawie do prawdy” przypisują sobie monopol na zaspokojenie tego prawa. Jest to dość chytrze pomyślane, bo nie trzeba ani udowodnić prawdziwości tego, co się mówi, ani nawet zapewniać o swej prawdomówności (ale słyszałem takiego jednego, co to wmawiał narodowi, że on zawsze mówi prawdę). Po prostu, przybiera się pozę dobrodzieja zaspokajającego prawo człowieka czy wręcz narodu do prawdy. Prawo wprawdzie nasze, ale korzyść jego. Zamiast prawdomówności, sprytna socjotechnika. Przyznajmy atoli, że to nic nowego pod słońcem. Prawda służyła (nie tylko w polityce) jako parawan na długo, długo przed wykoncypowaniem „prawa do prawdy”.
Koncepcja prawa do prawdy jest zwodnicza jeszcze z innego powodu. Wiadomo, z każdym uprawnieniem wiąże się obowiązek do spełnienia przez kogoś: prawu jednego do prawdy odpowiada obowiązek prawdomówności drugiego, chodzi o dwa różne podmioty. Ale nie od dziś zdarza się, że „prawo do czegoś” zostaje przestylizowane w „obowiązek czegoś” tego samego podmiotu. I tak widzimy, jak odwołując się do owego prawa do prawdy, ktoś tam domaga się, by mu opowiedzieć prawdę o sobie: „mam prawo do twojej prawdy” – i to nie między narzeczonymi, pragnącymi wzajemnie poznać się przed decyzją na całe życie, ani w rozmowie mającej zweryfikować czyjeś kwalifikacje na jakieś stanowisko, lecz tak po prostu, z ciekawości, wścibskości, chęci osądzania, w poszukiwaniu haka. Z jednej strony obowiązuje ustawa o „ochronie danych osobowych”, z drugiej zaś panoszy się lekceważenie prawa do zachowania własnych tajemnic życiowych. A może należałoby „dowartościować” takie pojęcia jak dyskrecja, powściągliwość, takt...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego