Widzowie prowokowali sportowców do dążenia do zwycięstwa za wszelką cenę – fetowaniem zwycięzców jak bohaterów narodowych
Kilku znanych kolarzy zawodowych przyznało się ostatnio do zażywania środków dopingujących. Oburzenie wygląda na powszechne, mówi się o zwrocie premii, a nawet (jak w przypadku J. Ullricha) o odebraniu medali olimpijskich. Pod lupę bierze się nie tylko kolarzy, lecz także lekko- i ciężkoatletów. Zaś na naszym, polskim podwórku raczy się nas kupowaniem i sprzedawaniem meczy piłkarskich. Słowo „skandal” rozlega się szerokim echem. A ja nie widzę w tym wszystkim logiki. Odnoszę wrażenie, że do sportu (tego, o którym pisze się w gazetach i który gromadzi tysiące widzów) stosuje się sposób myślenia jak do lekcji wychowania fizycznego w szkole, w myśl hasła „sport to zdrowie”. A przecież z wyjątkiem tych, co rano poświęcają pół godziny na jogging, nikt nie uprawia sportu dla zdrowia.
Sport amatorski uprawiało się dla współzawodnictwa. Przyjęto zasadę fair play, co znaczyło, że ma być czysty, do sukcesów należało dochodzić uczciwą drogą, nie stosując metod i środków niedozwolonych. A więc doping nie, ale dieta i witaminy tak. I tu zaczął się wyścig, sztaby uczonych wciągnięto w poszukiwanie środków farmakologicznych wspomagających organizm w pożądanym zakresie i (jeszcze) nierozpoznanych. Lista się wydłużała, metody radzenia sobie z zakazami również.
Stawiano zarzut wprowadzania widzów w błąd. Ale bądźmy przytomni: czy to nie widzowie wywierali nacisk i wręcz prowokowali do dążenia do zwycięstwa za wszelką cenę – fetowaniem zwycięzców jak bohaterów narodowych, a karceniem pokonanych jako niedorajdów czy leniuchów? Zauważmy, że sportowcy to młodzi ludzie – czy słusznie oburzamy się, gdy dla sprostania naciskowi „wspomagali się” (i to zawsze korzystając z pomocy starszych)? Pięciokrotny zwycięzca Tour de France przyznał już w latach siedemdziesiątych: nie można wygrać etapu, pijąc wodę mineralną!
Sprawa jest jednak znacznie poważniejsza. Sport dziś to sposób na życie („sport zawodowy”). Stosuje się więc do niego nie zasady starożytnych greckich olimpiad, lecz prawa rynku. Kluby kupują zawodników za miliony dolarów, najlepsi zarabiają krocie – czy można potępiać młodego człowieka za to, że chciał znaleźć się wśród najlepiej zarabiających? Nie przesadzajmy z zarzutem oszukiwania widzów, bo to przecież dla nich urządza się „widowisko”, czemu nie przeszkadza wynik z góry ustalony, widzom nieznany. Są to sprawy etyczne, fragment profitu etycznego naszego społeczeństwa. Próby rozwiązań prawnych są tyleż nierealne, co obłudne. Czy można prawem chronić człowieka przed nim samym, to pytanie, do którego kiedyś wrócimy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego