Zacząłem przypatrywać się wszystkim znakom i owocom nadziei. Okazało się, że jest tego bardzo dużo w naszym beznadziejnym świecie
Ponad dwa lata temu Naczelny zaproponował mi cotygodniowy felieton w „Gościu”. Zaskoczył mnie, bo nigdy o czymś takim nie myślałem. Pisałem homilie, lubiłem reportaże (choć nie miałem na nie czasu). Ale cotygodniowy felieton? Przecież pomysłów starczy na... Właśnie, na jak długo? Propozycja nie była więc kusząca. Przypomniała mi się nowela Londona o nienasyconej gazecie. Zgodziłem się, nie mówiąc głośno tego, że zawsze przecież mogę się wycofać.
Jeszcze przed końcem wakacji napisałem pierwszy próbny felieton, chciałem wiedzieć, czy dobrze zrozumiałem intencje Szefa. Zaakceptował, zacząłem więc robić zapas. A miałem już za sobą ponad 700 tekstów wydrukowanych w naszym tygodniku – łącznie z mutacją opolską. Ale tamto to było co innego, rozłożone w czasie, zawsze na jakiś temat. A teraz trzeba co tydzień znaleźć jakiś wątek na plebanii, w kościele, na ulicy i nie wiadomo gdzie jeszcze. Ogólnym założeniem była nadzieja. To było moje, autorskie założenie.
Bo to było tak: Przed kilku laty zamieniłem się w którąś niedzielę z proboszczem czeskiej parafii – mieszkamy blisko siebie i utrzymujemy żywe kontakty. On u mnie po polsku, ja u niego po czesku. Mówiłem więc o nadziei. Po skończonej Bohoslouzˇbeˇ podeszła do mnie młoda niewiasta, wyściskała mnie serdecznie i mówi: Otcˇe, deˇkuji vam za nadeˇje. W kazaniu nie odpowiedziałem na pytanie, które sam postawiłem. A jednak to, co powiedziałem, okazało się przynajmniej dla tej jednej niewiasty ważne.
Może więc i dla innych ludzi? Pewnie i dla mnie, bo od tego dnia zacząłem baczniej przypatrywać się wszystkim znakom, śladom, przejawom, resztkom, reliktom, ziarnom i owocom nadziei. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że jest tego bardzo dużo w naszym beznadziejnym świecie. I to jest trop moich cotygodniowych felietonów. Na marginesie powstaje (na razie do szuflady) zbiór opowiadań, w których z czapką niewidką na głowie i w towarzystwie Agaty szukam śladów nadziei w świecie. Może jakieś wydawnictwo odważy się to kiedyś wydrukować, a ludziska zechcą kupić i przeczytać.
Miesiąc temu wysłałem do redakcji mój tysiączny tekst. Dochodzi 20 lat pisania. Czas by na emeryturę, ale przecież zostało jeszcze tyle nietkniętych śladów nadziei! Zabieram się więc za kolejne felietony. O nadziei, i nie tylko.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świetów