Jeśli się odeszło, to lepiej zniknąć w bezimiennym tłumie, niż działać publicznie na własną odpowiedzialność
Już chciałem zacząć od nazwisk. Ale to nie mieści się w formule tego felietonu. Zresztą – te akuratnie nazwiska zostały ponad miarę roztrąbione po Polsce. Chciałem zacząć – i wtedy przypomniał mi się Heniek. Mój przyjaciel, ksiądz od odgruzowanych plebanii i stypendium dla parafianki (w tym czasie przybyło mu drugie). Zastałem go kiedyś w stanie mocnego wzburzenia. „Czy ja muszę być księdzem, żeby Ewangelię głosić?!” – krzyknął na mój widok. „No, powiedz sam!”. Nie musisz, ale jesteś księdzem.
O co ci chodzi? Chodziło mu o jakąś nieprzemyślaną i szkodliwą dla diecezji personalną decyzję biskupa. To wyzwoliło inne drzemiące w Heńku (i nie tylko w nim) wątpliwości co do funkcjonowania instytucji Kościoła. Na dodatek nie mógł sobie ostatnio poradzić z gimnazjalistami, którzy czując się dorosłymi nad miarę swoich czternastu lat, wymykają się rodzicom, nauczycielom i duszpasterzom spod kontroli. „I po co nam ta religia w szkole była!”. Heniek to już temat zamknięty, szkoda sobie psuć nerwy. A do biskupa to ty pojedź i na spokojnie powiedz, jak to widać z innej strony. „Mówisz? Pojadę”.
Do dziś nie wiem, czy pojechał. Zmiany biskupich decyzji nie było. Ale zapamiętałem ten okrzyk zniecierpliwionego księdza. Zapamiętałem, bo przecież i mnie trafiają się chwile, a nawet całe okresy, kiedy paraliżują mnie podobne myśli i emocje. Ale czy to powód, by sutannę na kołku wieszać? Brewiarz do kubła wyrzucać? Całemu światu ogłaszać swoje racje? Świat żyje swoim życiem. Nie interesują go zbytnio racje sfrustrowanego, obrażonego, załamanego, zbuntowanego księdza.
Owszem, jest news na kilka dni, a potem milczenie. A swoją drogą Heniek racji nie miał, mówiąc, że nie musi być księdzem, żeby Ewangelię głosić. Nie musiał księdzem zostać, to prawda. Dobry mąż, uczynny sąsiad, solidny pracownik, zaangażowany społecznik może być ewangelizatorem. Ale jakby miał to robić ksiądz, który zerwał związek z najstarszą tradycją ewangelizacyjną, jaką jest Kościół? To dokładnie tak jak z mężem i ojcem, który zostawił rodzinę i dalej usiłuje „wychowywać” dzieci. Oprócz żalu, zamętu i pretensji niewiele z tego wyniknie. I zawsze drażliwe będzie pytanie o świadectwo życia. Jeśli się odeszło, to lepiej zniknąć w bezimiennym tłumie, niż działać publicznie na własną odpowiedzialność.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów