Rozbudowa aparatu państwowego, mnożenie stanowisk do podziału, stwarza okazje do korupcji
Korupcję uważa się za chorobę naszych czasów, wręcz za gangrenę niszczącą społeczeństwa. Chyba to prawda, tyle że choroba ta toczy organizmy ludzkie od dawien dawna. Aleksander Macedoński (356–323 przed Chr.) podobno chełpił się, że potrafi zdobyć każde miasto, byle tylko dysponował odpowiednią sumą pieniędzy. W literaturze z czasów późnego imperium rzymskiego zarzuca się senatorom i sędziom „wystawianie prawa na licytację”. Cesarze walczyli z korupcją, rozbudowywali aparat kontroli, a cesarz Dioklecjan obłożył przekupstwo karą śmierci – wszystko to na nic, bo zbyt głęboki był rozkład moralny społeczeństwa. Chciał likwidować objawy choroby, nie tykając jej przyczyn.
I dawniej, i dziś próbowano odkryć i odsłonić przyczyny korupcji. Docieka się ich zwłaszcza w państwach demokratycznych, gdyż korupcja godzi w ich podstawy. Wysunięto tu trzy różne hipotezy.
Pierwsza z nich wskazuje na słabość natury ludzkiej, żądnej czy to władzy, czy to pieniędzy, a nieraz jednego i drugiego. Zwolennicy tej hipotezy przywołują Aleksandra Macedońskiego: skoro można kupić całe miasta, to cóż dopiero pojedynczego, słabego człowieka?
Wedle drugiej hipotezy korupcja jest wynikiem sprzyjających okoliczności, czyli prawa i układów organizacyjnych rodzących pokusy przekupstwa, a pozbawionych wystarczających zapór. Jeszcze inna – trzecia – hipoteza wiąże korupcję z systemem demokratycznym: korupcja wciąż się rodzi, a państwo jest za słabe, by jej wystarczająco przeciwdziałać.
Jak to często bywa, każda z hipotez zawiera chyba „prawdę we fragmencie”. Wiele światła na przyczyny korupcji rzuca urywek sławetnej rozmowy z 22 września: „bo my mamy mnóstwo wolnych stanowisk”. Nie powiedział tego szef jakiejś firmy, który za własne pieniądze zatrudnia pracownika. Chwalono się posiadaniem do rozdania stanowisk państwowych, opłacanych z pieniędzy budżetowych (czyli uzyskanych od podatników), a rozdzielanych według uznania. Są to łakome kąski, które obdzielających nic nie kosztują. To właśnie rozbudowa aparatu państwowego, tworzenie wciąż nowych instytucji, mnożenie stanowisk do podziału, pobudza apetyty, rodzi pokusy, stwarza okazje do korupcji.
Wniosek stąd prosty: należy zadbać, by tych okazji było mniej. Zwłaszcza że są to stanowiska zbędne, skoro państwo może funkcjonować bez nich. Najwidoczniej pozostają w rezerwie jako masa przetargowa przy negocjacjach, dla jednej strony przedmiot pożądania, dla drugiej rezerwuar ofert do składania cudzym kosztem. Gdyby było mniej stanowisk, byłoby też mniej masy korupcyjnej. Uczy przecież teologia moralna, że należy unikać okazji do grzechu, a przede wszystkim nie tworzyć ich.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego