Szermujący argumentem dobra wspólnego oszukuje sam siebie, kiedy jest przekonany, że on wie z całą pewnością, czego wymaga dobro wspólne
Polityka to roztropna troska o dobro wspólne – pisze Jan Paweł II w encyklice „Laborem exercens”, przypominając naukę Kościoła głoszoną nieprzerwanie przez wieki. Rolę dobra wspólnego dla życia społecznego odkrył już Arystoteles, a Tomasz z Akwinu przyznał mu węzłowe miejsce sformułowanej przezeń definicji ustawy („zrządzenie rozumu dla dobra wspólnego”).
Z obserwacji życia społecznego wyciągnięto wniosek, że każda grupa społeczna ma swoje dobro wspólne, czyli własne cele podbudowujące jej trwałość i spójność, uzasadniające „świadczenia” na rzecz całości (pośrednio dopiero przynoszące korzyść jednostkom). Pojęcie dobra wspólnego to więc wynik obserwacji i racjonalnej interpretacji życia społecznego.
A jednak to, co przez wieki było oczywiste, bywa dziś podważane. Podobno Carl Schmitt, teoretyk państwa autorytarnego i zwolennik nazizmu, powiedział: „Kto mówi, »dobro wspólne«, ten chce oszukać”. Nietrudno wskazać przykłady kamuflowania celów egoistycznych, indywidualnych czy grupowych, odwoływaniem się do dobra wspólnego. Takie oszukaństwo to obrzydliwy cynizm. Zdarza się też, że szermujący argumentem dobra wspólnego oszukuje sam siebie – kiedy jest przekonany, że on wie z całą pewnością, czego wymaga dobro wspólne. Właśnie takie autorytatywne, obłudne czy złudne wypowiedzi spowodowały, że niektórzy dostrzegają w dobru wspólnym pustą formułę, którą można wypełnić dowolną treścią. „Tak naprawdę istnieją tylko interesy i konflikty interesów” – napisał Hans Kelsen.
Pogląd to prosty, ale niebezpieczny. Bo gdyby tak było, to racja leżałaby zawsze po stronie silniejszego, życie społeczne sprowadzałoby się do ciągłej wojny, rządziłaby pięść, a nie prawo. Bo państwo, jego prawo i rządy znajdują uzasadnienie właśnie w dobru wspólnym. Państwo to środek dla realizacji dobra wspólnego. To etyczne zobowiązanie działania w kierunku dobra wspólnego odróżnia organa państwa od partyjnych gremiów decyzyjnych, rząd od lobbystów, parlament od związków zawodowych... Sejm, rząd, prezydent są po to, by mieć na oku wszystkich, a nie tylko niektórych – dobro wspólne to rzeczowe kryterium ich działań i decyzji. Państwo nie ma żadnego własnego interesu, który nie uzasadniałby się dobrym wspólnym.
Już starożytni wiedzieli, że władca może ulec pokusie dążenia do dobra własnego, a nie wspólnego. Św. Tomasz pisze, nawiązując do Arystotelesa: „Rząd tyrański jest niesprawiedliwy, ponieważ nie służy dobru społeczeństwa, lecz dobru prywatnemu rządzącego”. A w demokracji bywa, że nad dobro społeczeństwa przedkłada się dobro partii, które wtedy same obsługują się w markecie „państwo”.
Jak zawsze gdy mowa o dobru: klucz znajduje się nie w prawie, lecz w etyce.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego