Państwo nie jest od definiowania pojęć ani od określania prawdy, lecz od baczenia, by argumentów nie zastępowano krzykiem ani siłą
Minęły już czasy społeczeństw jednomyślnych. Wprawdzie dają się raz po raz słyszeć głosy sugerujące emigrację tym, „co się z nami nie zgadzają”, ale wolno mieć nadzieję, że nie powtórzą się już totalizmy z hasłem „jeden naród i jeden wódz”. Społeczeństwa cywilizacji zachodniej są coraz bardziej pluralistyczne, a zasób wspólnych przekonań i powszechnie akceptowanych wartości kurczy się. Może to niepokoić, ale takie są realia. Co gorsza, zachwiania doznają nawet punkty odniesienia uchodzące do niedawna za nienaruszalne, spory dotykają spraw, wydawałoby się, bezspornych.
Wobec takiej sytuacji można nie dziwić się, że niektórym marzy się idea państwa posiadacza prawdy i decydującego o niej, co przypomina czasy jednego obowiązującego, „naukowego” (jak to mówiono) światopoglądu. Pomysł taki trzeba traktować jak pokusę wymagającą odporu. Państwo staje wobec różnych (świato)poglądów, ale nie wolno mu włączać się w dyskusje. Państwo nie ma prawa definiowania podstawowych pojęć, chociażby dlatego, że treści wiązane z takimi pojęciami (jak godność osoby, miłość ojczyzny, patriotyzm, solidarność...) są wcześniejsze (logicznie i czasowo) niż państwo, one nabierają żywego sensu w codziennym obiegu, państwo je zastaje i ma je chronić oraz promować.
Tu atoli pojawia się trudność. Aby coś chronić, trzeba to zdefiniować. Państwo nie jest w stanie chronić czegoś, czego nie jest w stanie zdefiniować. Państwo – to znaczy jego organa władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowej. No i stajemy wobec dylematu. Bo państwo i jego organa to ludzie. A ludzie mają własne rozumienie pojęć i poglądy. Także posłowie czy ministrowie. Czyżby więc zdobycie odpowiedniej większości w parlamencie czy zasiadanie w fotelu ministerialnym dawało prawo do definiowania tego, co państwo ma chronić i – tym samym – do definiowania wspomnianych nazw i innych ogólnych tak wysokiej rangi? Co by oznaczało, że dzięki objęciu stanowiska urzędowego pogląd dotychczas prywatny nabierałby mocy obowiązującej. Wiadomo, że tak nie może być. Zasadniczo dlatego, że równałoby się to zduszeniu już nie tylko wolności słowa, lecz nawet myśli i przekonań. Praktyczny wzgląd to także ten, iż nie można wykluczyć, że zagrażałoby to zmianie znaczenia słów (i programów szkolnych) po (prawie) każdych wyborach. Jak więc może państwo chronić coś, czego nie ma prawa definiować?
Odpowiedź wyłożył już Grzegorz IX w 1234 r. Zadaniem państwa nie jest ocena słuszności, lecz efektywna troska o otwartą, rzetelną dyskusję, w której głosy są formalnie równe, a ich waga zależy od argumentów. Państwo nie jest od definiowania pojęć ani od określania prawdy, lecz od baczenia, by argumentów nie zastępowano krzykiem ani siłą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego