W moim domu nie było politycznie wojowniczych nastrojów. Ale była fundamentalna wierność prawdzie
Byłem uczniem bardzo porządnego liceum. Lata 1958–1962. W naszej szkole, jak w każdej, działał Związek Młodzieży Socjalistycznej. Któregoś dnia zebrano nas w auli. Były wybory przewodniczącego tegoż Związku. Nie pamiętam mechanizmów wyborczych. W każdym razie ogłoszono, że zaszczytną funkcję powierza się koledze P. (oklaski). Kolega kłania się na wszystkie strony i usiłuje coś powiedzieć, ale nie jest w stanie przekrzyczeć owacji. Podchodzi do niego opiekun Związku, ściska mu prawicę w imieniu lewicy. Oklaski milkną. „Koleżanki i koledzy! Cieszę się z wyróżnienia i dziękuję za zaufanie! Jest jednak pewien problem. Jak pewnie wiecie, ja nie należę do ZMS-u”.
Już nie burza, ale huragan małpich oklasków był odpowiedzią na te słowa. Rozeszliśmy się do klas. Do ZMS-u nie należało wtedy, o ile dobrze się orientuję, kilka osób na około 200 uczniów. Ja też nie należałem. Aliści, gdy składałem podanie na politechnikę, musiałem mieć opinię „organizacji młodzieżowej”. I jeszcze jedna migawka. Na uroczystym apelu rozdano nowym członkom ZMS-u legitymacje. Na następnej przerwie z drugim dyżurnym kolegą byliśmy sami w klasie. Wyjął swoją nowiutką legitymację, patrzy. „Ale ona strasznie czerwona!”. Podarł na kawałki, w otwartym oknie położył strzępy na parapecie i podpalił (skąd on miał zapałki?) Odważny czy głupi?
Niby znał moje polityczne zapatrywania, ale przecie wtedy nigdy niczego nie było wiadomo do końca. Jakiś czas później były u nas w parafii rekolekcje. Pamiętam, że rekolekcjonista zachęcał mnie, maturzystę, żebym się do ZMS-u zapisał. Nie miałem odwagi powiedzieć mu, co o nim myślę. A pomyślałem sobie coś bardzo brzydkiego i na następne nauki już nie poszedłem. Nie, w moim domu nie było politycznie wojowniczych nastrojów. Ale była taka fundamentalna wierność prawdzie. O tym się nie mówiło.
To po prostu było. Dlatego to podanie złożone na politechnikę, żeby odwrócić uwagę szkolnych opiekunów od teologii, bolało mnie trochę. A oni i tak dobrze wiedzieli, pewnie lepiej niż rodzice, co planuję. Felieton, powiesz mi, powinien dotyczyć spraw aktualnych. I dotyczy, Drogi Czytelniku, dotyczy. To mój komentarz do aktualnych zarzutów stawianych kilkunastoletniemu Josephowi Ratzingerowi, że należał. Pewnie tak, jak kolega P. Z tą różnicą, że z HJ żartów nie było.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów