Ludzie bezradni i czujący własną słabość bardzo nie lubią krytyki
Dziś znów o krytyce, a tak naprawdę to o mitologii krytyki. Bo słowo „krytyka” robi karierę. Używa się go przeważnie z mającymi ją charakteryzować mocnymi przymiotnikami: bezpardonowa, gwałtowana, zmasowana, niszcząca, brutalna... Wygląda na to, że krytyce przypisuje się siłę sprawczą wielorakiego zła: zaniedbania, niepowodzenia, klęski, blamażu – przyczyną wszelkich przegranych ma być krytyka. Nie można – jak mówią – zrobić nic pozytywnego, bo krytyka przeszkadza. Teraz z krytyką się nie polemizuje, krytykę się zwalcza – bo postrzega ją się jako atak („frontalny atak”!). Oczywiście, dziś już nie wypada potępiać krytyki „jako takiej”. Dlatego, aby móc ją zganić, przypisuje się jej autorstwo „złowrogim siłom”.
Słuchając utyskiwań na krytykę, można by sądzić, że zapanowała jakaś epidemia. Ja natomiast myślę, że krytykę się dziś mitologizuje (u nas, ale nie tylko...). A to oznacza ucieczkę od rzeczywistości. Bezradność i indolencja zostają usprawiedliwione rzekomo przeszkadzającym działaniem wyimaginowanych, wrogich sił. To właśnie ludzie bezradni i czujący własną słabość bardzo nie lubią krytyki. Przypomina się niepisana zasada z czasów realnego socjalizmu, wedle której nie wolno ani krytykować, ani być krytykowanym: prawo krytyki władzy było zastrzeżone samej władzy...
Władza pozorowała krytykę, kamuflując w ten sposób jej dławienie – a tak naprawdę ukrywając brak odwagi i umiejętności zmagania się z rzeczywistymi problemami. „My chcemy dobrze, ale przebrzydły i przebiegły wróg nam nie pozwala”, taką śpiewką pocieszano siebie i usiłowano ratować twarz. A przecież nie uratuje się niczyjej twarzy przez próbę upozowania żywego człowieka na nietykalny pomnik do adoracji, podobnie jak nie ukryje się rzeczowych czy etycznych wad różnych pomysłów ani nie usensowni nonsensów przez uprzedzające potępienie ewentualnej krytyki. Odgórne zabezpieczenie się przed krytyką, założenie, że krytyk to wróg, może sprzyjać dobremu samopoczuciu, ale to miganie się od realiów.
Podejście realistyczne nakazywałoby, by zamiast traktować każdą krytykę jako atak, zastanowić się, czy i w jakiej mierze jest słuszna, a jeśli nawet niesłuszna, to czy nie została sprowokowana własną niezdarnością. Odnośnie do zachowań bieżących jest to przecież proste: krytyka albo opiera się na faktach, albo nie. Jeśli tak, to nie narzekać ani bronić wbrew faktom, lecz przyznać „moja (nasza) wina” i poprawić się. Nie trzeba od razu wkładać włosiennicy, czasem wystarcza takie przyznanie, na jakie zdobył się jeden z polityków, gdy mu przytoczono wypowiedzi z dnia na dzień zmieniane: trzeba będzie liczyć się ze słowami. A wtedy będzie też mniej powodów do krytyki. I mniej mitów wokół nas.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego