Każdy ma prawo robić karierę polityczną i obwieszczać, że to, co on robi, jest dobre. Dla kogo? Oto pytanie!
Ostatnio coraz częściej słyszę, względnie czytam, że coś (przeważnie jakieś działania, zamierzenia, programy) jest dobre dla ... – i tu następuje dopełnienie. Przeważnie ma to coś być dobre dla Polski, Polaków, często też dla określonych grup: rencistów, emerytów, kupców, rolników, przedsiębiorców, pacjentów. Język i maniery z reklamy towarów przeniosły się w świat polityki. Zadomawiają się coraz mocniej w życiu społecznym. Takie są realia i trzeba będzie przyzwyczaić się do nich, gdyż trudno obrażać się na rzeczywistość, wypada próbować znaleźć się w niej.
Co wcale nie znaczy, by te maniery reklamowe w polityce należało pochwalać czy zgoła oklaskiwać, nawet jeśli chór oklasków raz po raz rozbrzmiewa donośnie. Bo w życiu społecznym „dobre dla” oznacza, że dobre, ale nie dla wszystkich. Dla jednych dobre, dla innych niedobre. Czyli nie po prostu dobre, lecz dobre relatywnie, względnie. Nasuwa się tedy pytanie, a dla kogo niedobre? Przeważnie brak tu odpowiedzi, a jeśli pada, to słyszymy o oszustach, złodziejach, łapownikach itp. Niemało takich, to prawda, tyle że od końca wojny wielokrotnie już wysuwano uzasadnienia posunięć politycznych, ze wskazaniem różnych wrogów i w ogóle ciemnych typów. Wystarczało tego, by zaobserwować zgubne skutki relatywizmu moralnego, właśnie owego myślenia w kategoriach „dobre dla...”.
Przyznaję, to „relatywne” podejście bywa w polityce nieuniknione. Promocja jednego dobra oznacza zepchnięcie innego w cień, „walka ze złem” zawsze w kogoś uderzy, nie można „dogodzić wszystkim”, politycy reprezentują grupy interesów. To jasne. Ale uczciwość wymagałaby, by to jakoś powiedzieć, a nie puszczać zasłonę dymną. Propaganda polityczna stoi, niestety, etycznie znacznie niżej niż np. reklama leków. Bo zachwalający lek nie wspomina wprawdzie, na co on szkodzi, ale każe przeczytać ulotkę. Czyli jednak podpowiada pewną ostrożność. A politycy nie, oni wyrażają się kategorycznie. Rzadko zdarza się, by któryś powiedział „moim (naszym) zdaniem”.
Przeważnie przemawiają tonem, jakby byli przekonani o własnej nieomylności, i sugerującym, że każdy inny pomysł czy pogląd jest głupi i zły. Obserwuję tu pewną prawidłowość: im mniej rzeczowej kompetencji, tym więcej pewności siebie. Nie tyle kwalifikacje merytoryczne, ile biegłość socjotechniczna zapewnia – jak się okazuje – sukces w polityce. Trudno mieć o to pretensje do konkretnych polityków. Każdy ma prawo chcieć zrobić karierę polityczną i wykorzystać w tym celu prawidłowości rządzące „światem mediów”. I ma też prawo obwieszczać, że to, co on robi, jest dobre, czy jedynie dobre. Dla kogo? – Oto pytanie! Tak sobie myślę, że obniżająca się jakość rządów we współczesnych demokracjach wiąże się z postępującym relatywizmem moralnym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego