Jak wpłynąć na tych ludzi, którzy śpiewają „My chcemy Boga”, a żyją, jakbyGo nie było?
Miałem wolny dzień (to taki księżowski równoważnik niedzieli). Pojechałem na czeską stronę połazić po górach. Jest tam taka sympatyczna i niedroga (dlaczego u nas drożej?) restauracja. Pomyślałem o Antonim. Tak, to ten proboszcz z wielką sienią i pustym kościołem. Zadzwoniłem do niego. Przyjechał. Przy stole mówi: „Był ślub córki właściciela. I dziecko ochrzciłem. To ona” – dodał półgłosem.
Zapytałem go, ile ślubów miewa rocznie. „Cztery”. Miasteczko liczy kilkanaście tysięcy mieszkańców. Na niedzielnej Mszy bywa ze dwieście osób. „Tylko nie mów, że Polska jest bardziej chrześcijańska”. Od słowa do słowa. Każdy z nas miał swoje racje. No niby tak. U nich jest bezpieczniej w miastach i wioskach. Wyższy jest etos pracy. Szkoły są urządzone bez porównania lepiej niż u nas. Szpitale funkcjonują bez długów. Gospody to miejsca towarzyskich spotkań, a nie pijatyki. „Ale w każdej wsi macie palirne (taka mała gorzelnia)”. W tym miejscu spór został nierozstrzygnięty: gdzie więcej się pije. Zasadnicza jednak warstwa naszej dyskusji była inna. Czy miarą chrześcijańskości jest chodzenie do kościoła, udział we Mszy – czyli obrzędowość? Oburzyłem się na to określenie, bo dla mnie sakramenty to więcej niż obrzędy. „Dla ciebie. Ale dla wielu – obrzędy”.
Czy raczej miarą chrześcijańskości jest uczciwe życie, solidna praca, troska o sprawy społeczne, odpowiedzialność za domovo? (Tego pojęcia brakuje w polszczyźnie – oznacza ono „domowe” strony, okolicę, gdzie się mieszka, i ludzi w niej). „To są wartości ogólnoludzkie, nie tylko chrześcijańskie” – oponowałem. Musiał mi przyznać rację. Ale i ja musiałem mu przyznać rację, że sięganie nieba, gdy robi się taki bałagan na ziemi jak w Polsce, to nie najlepsze uczczenie Boga-Człowieka. Mimo wszystkich górnolotnych deklaracji.
Zaprosił mnie do siebie. Pojechaliśmy na plebanię. Zuzanka przyjęła nas głośnym i radosnym szczekaniem. Siedzieliśmy przy kawie, milcząc na różne tematy. „Wiesz – odezwał się w końcu – czuję się bezradny. Swoje robię, ale to za mało... Jak wyjść do tych ludzi, którzy nieraz bardzo ewangelicznie postępują, a Jezusa nie znają?”. Odpowiedziałem: „A ja? Czy myślisz, że znam sposób, jak wpłynąć na tych ludzi, którzy śpiewają »My chcemy Boga«, a żyją, jakby Go nie było...?”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów