Podejrzanie brzmi mowa, w której dużo o własnej niewinności, a jeszcze więcejo paskudztwie innych. Tylko brudasy lubią grzebać w brudach
W trakcie pewnej dyskusji na tematy etyczne postawiono pytanie: czy ludożerca staje się człowiekiem cywilizowanym dzięki temu, że posłuży się nożem i widelcem, a usta wytrze serwetką? Pytanie miało charakter retoryczny, bo ludożerca pozostaje nim niezależnie od tego, czy pożera, czy też tylko „spożywa”.
Przykład z ludożercą przypomina mi się, ilekroć słyszę o zamysłach i propozycjach różnych naprawiaczy Rzeczypospolitej. Słucha się ich jak architektów i budowniczych mających przekształcić ruderę w pałac. Proponują zmianę struktur, prawa, konstytucji. Skądinąd słusznie. Bo niemądrego prawa mamy wiele (przeważnie zresztą uchwalanego przy udziale owych naprawiaczy, którzy dziś zdają się nie pamiętać, jak ongiś głosowali), a nasza skłonność do psucia prawa stała się przysłowiowa. Tworzeniu prawa jakże często towarzyszą partykularne interesy różnych grup nacisku, nieraz uchwalano ustawy „pod konkretną osobę”. Niestety, propozycje, jakie docierają do naszych uszu, również wydają się dość interesowne, wysuwane z myślą o osobie, kalkulowane z nadzieją zdobycia władzy i wyposażenia się w prawne narzędzie jej sprawowania – oczywiście – dla naprawy!
Dużo mówi się wtedy o silnym, sprawnym państwie – i słusznie, tyle że poszczególni politycy jakoś za bardzo utożsamiają je z samym sobą. Jak onegdajsi absolutni monarchowie czy niechlubnej pamięci dyktatorzy. Oczywiste jest, że te pompatycznie głoszone programy naprawy mają przysporzyć zwolenników i stanowić krok na drodze do władzy. Niby to logiczne, bo, by naprawiać państwo, trzeba mieć wpływ na bieg wydarzeń, a to wymaga posiadania władzy stanowienia i stosowania prawa.
I tu nasuwa się pytanie: czy dla naprawy Rzeczypospolitej wystarcza zmiana prawa, struktur, konstytucji, jeśli nie zmienią się ludzie? Czy to nie przypomina pomysłu z cywilizowaniem ludożercy przez dostarczenie mu sztućców i serwetek? Oczywiście, politycy są od tworzenia prawa, a nie od wychowywania ludzi. Ale tu rodzą się wątpliwości, jakiego prawa można spodziewać się po politykach nieukrywających żądzy władzy, podporządkowujących wszelkie swe słowa i czyny jej zdobyciu?
Nie wykluczam uczciwie pomyślanych intencji (chociaż przecież łatwo wskazać takich, którym – dawniej czy dziś – udział w sprawowaniu władzy jest potrzebny dla własnego urządzenia się), ale jakoś podejrzanie brzmi mowa, w której dużo o własnej niewinności, a jeszcze więcej o paskudztwie innych. Bo czy esteci opowiadają z lubością o brzydocie? Smakosze o niedobrych kuchniach? To raczej brudasy lubią grzebać w brudach. Czego można spodziewać się po polityku, który wyraża się dobrze tylko o swoich pociotkach, a zło dostrzega wyłącznie u przeciwników i z nieukrywaną przyjemnością o nim rozprawia...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego