Kropeczki w tytule felietonu mają zasygnalizować, że kryje się w nim problem bardzo złożony, otwarty. Zaznaczam, że nie chodzi o przysługujące wiernym prawo do tego, by duszpasterze głosili im nieskażone i nieukracane prawdy wiary.
Chodzi mi natomiast o prawo człowieka do prawdy o nim samym. Jeśli słowo „prawo” weźmiemy we właściwym znaczeniu i konkretnie, pociąga ono wtedy za sobą czyjś obowiązek ujawniania prawdy, czyli dzielenie się z podmiotem tego prawa wszystkimi informacjami, jakie o nim posiadamy, a które są mu nieznane. Czy, a jeśli tak, to w jakiej mierze, mamy obowiązek mówienia drugiemu tego, co o nim wiemy. Dodajmy od razu, że skoro ów obowiązek jest następstwem prawa, to staje się on aktualny wtedy, gdy owa osoba się tego prawa domaga – czyli gdy chce, by jej „wszystko” o niej powiedzieć. Nie zajmujemy się obowiązkiem powiedzenia prawdy, gdy ktoś się tego nie domaga czy nawet nie chce (np. obowiązkiem upomnienia bliźniego) – to też ważne, ale to nie temat na dziś.
Tak pojęte prawo do prawdy wcale nie jest zagadnieniem nowym. Tradycyjnie najbardziej dyskutowana kwestia to prawo chorego do prawdy o jego stanie zdrowotnym. Problem nasilił się w związku z szerzeniem się chorób nowotworowych. Nie tu miejsce na jego referowanie ani na rozważanie „za i przeciw”. Przyjmuje się dziś, że chorego należy uświadomić o stanie, w jakim się znajduje, ale podkreśla się przy tym mocno, że nie wolno zostawiać go z problemem samego. Informacja winna być przekazana po odpowiednim przygotowaniu i taktownie, ma mobilizować chorego do walki z chorobą, a nie osłabiać go ani zniechęcać. Zawsze trzeba zachować należytą ostrożność, aby nie spowodować pogorszenia choroby.
Teraz dużo się mówi o prawie do wiedzy o tych, co na nas donosili. Niektórzy domagają się odnośnych informacji, inni rezygnują z nich. Wolą nie wiedzieć, bo co można począć z taką wiedzą? Kontakty towarzyskie wypada zerwać, bo trudno bywać u osoby, która na nas donosiła. A jeśli tych osób było więcej? A jeśli były to osoby bliskie? Zdarzają się nader przykre, szokujące niespodzianki. Czy po zderzeniu z brutalną rzeczywistością wolno taką poinformowaną osobę pozostawić sobie samej, bez wsparcia? Przecież ona może zwątpić w człowieka. Oczywiście, można powiedzieć „chciał się dowiedzieć, to teraz wie”. Czy byłaby to postawa naprawdę ludzka? Czy nie traktujemy tych spraw zbyt lekko?
Jeszcze gorzej, gdy ktoś zostaje obwiniony niesłusznie, dowiaduje się, że przypisano mu podłości, którzy nigdy się nie dopuścił. I oto nie brak ideologów, usprawiedliwiających takie krzywdy słuszną – jak mniemają – ideą. Tyle że w tych przypadkach już nie o prawdę chodzi...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego