Elizeusz nie tylko był nieprzekupny, ale też nie chciał żadnego daru za cud, bo wiedział, że uzdrowienia z trądu dokonał sam Bóg, a nie woda Jordanu czy jakaś magiczna moc proroka. A przecież pokusa była ogromna.
Naaman, wódz wojska króla Aramu, miał ze sobą zapłatę: 12 tysięcy syklów złota i srebra. Czy to dużo? Bez wątpienia tak – 75 kg złota i 75 kg srebra, a do tego ubrania. Za sykl złota można było wówczas kupić tonę zboża!
Potrzeba było jeszcze dużej dawki pokory. Aram był silny i potężny. (W IX w. przed Chr. Aramejczycy byli potężnym sojuszem polityczno-militarnym, z Damaszkiem na czele). Izrael był mały i słaby. Ale ten mały kraj miał prawdziwego Boga. I to dlatego uzdrowienie cudzoziemca z trądu miało inną, bezcenną wartość.
Oto czciciel bóstw mezopotamskich, czekający na magiczne gesty proroka Izraela, spodziewający się obmycia na wzór mezopotamskich rytuałów, zwanych namburbi, gdzie w wodach potężnego Eufratu miał działać bóg Ea, odzyskuje zdrowie zupełnie inaczej.
Nie ma gestów włożenia rąk. Nie ma żadnych materialnych darów dla bóstwa. Nie ma nawet wielkiej rzeki. Jest za to słowo męża Bożego. I to ono, będące w istocie wolą samego Boga, ma moc sprawiania cudu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Zbigniew Niemirski