Trudno jest pomóc komuś, będąc w drodze. Wymaga to przewartościowania tego, czym jest cel podróży. Przede wszystkim trzeba zrezygnować z priorytetu, jakim jest jego osiągnięcie.
Droga z Warszawy przez Radom, prosto w Bieszczady, okazała się dla mnie tak stroma, jak ta z Jerozolimy do Jerycha. Na widok wypadku, w którym ktoś został poszkodowany, pierwszym odruchem człowieka jest, niestety, oglądanie się za siebie.
„Czy jest ktoś, kto mógłby pomóc?”. Samarytanin budzi się w człowieku po chwili, i to z reguły w garstce osób. A ludzi zwykle nie brakuje, bo na ciekawość człowieka można liczyć zawsze. Nawet na drodze do Jerycha nie brakowało przechodniów, był przecież kapłan i lewita. Co z tego?
Współczucie i żal to piękne uczucia, lecz Jezus, sprawdzając wiedzę uczonego w Prawie, mówi, że to za mało. Wzruszenie się nieszczęściem nie oznacza jeszcze miłości do bliźniego. Dopiero człowiek, który nie tylko dostrzega, ale i zatrzymuje się, lecz nie z ciekawości, tylko w gotowości, zasługuje na miano bliźniego. Staram się o tym pamiętać na wszystkich drogach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozważa Mateusz Gasiński , pracownik religia.tv