Moja zawodowa kariera miała być błyskotliwa i olśniewająca. Odkryłem w sobie pasję do muzyki. Zwariowałem na punkcie gitary. Pracowałem jak opętany.
Poświęciłem w zasadzie wszystko: cały swój czas, całą energię, emocje, myśli. Bardzo pragnąłem być mistrzem. Dostałem się na elitarną uczelnię – Akademię Muzyczną w Katowicach. Założyłem rodzinę. Rodzinna kariera miała być równie błyskotliwa i nieskazitelna. I nagle w moim życiu zaczęły się dziać złe rzeczy. Zacząłem odczuwać skurcze w ręce. Ta dysfunkcja uniemożliwiła mi prawidłową grę.
Do dzisiaj nie wiem, co to jest. Gram, co prawda, ale na pół gwizdka. W moim życiu pojawiły się ciężary, które mnie przytłaczały. Nie byłem w stanie odnaleźć sił, żeby się przeciwstawić. Finał był taki, że również moje małżeństwo kompletnie się posypało. Kościół orzekł jego nieważność. Bóg dopuścił, aby wydarzyło się to wszystko. Pytałem: dlaczego? Odpowiedź znalazłem tam, gdzie są odpowiedzi na wszystkie ważne pytania – w Słowie Bożym.
Zacząłem odkrywać prawdę o swoim życiu, o swojej nędzy. I o tym, że bardziej szukałem siebie niż Boga. Moja nędza była tak wielka i tak twarda, że trzeba było życiowego trzęsienia ziemi, by zacząć to kruszyć. Dzisiaj piszę proste piosenki o Panu Bogu. Nie marudzę z tego powodu. Jestem szczęśliwy. Naprawdę, warto stracić wszystko, by zyskać Boga!
Oglądaj również „Słowo na niedzielę” w TVP 2 w sobotę 31 maja o godz. 23.45
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozważa Adam Szewczyk, gitarzysta, autor piosenek (not. jk)