Na obrazku prymicyjnym wypisał słowa, które brzmią jak proroctwo: „Przez krzyż cierpień i życia szarego – z Chrystusem - do chwały zmartwychwstania”.
Zaledwie w 11 dni po wybuchu II wojny światowej gestapo aresztowało grupę toruńskich księży. Po kilku dniach wszystkich zwolniono. Wśród nich był młody wikary z parafii Wniebowzięcia NMP ks. Stefan Wincenty Frelichowski. Miał wtedy 26 lat i dwa lata wcześniej przyjął w Pelplinie święcenia kapłańskie. Na obrazku prymicyjnym wypisał słowa: „Przez krzyż cierpień i życia szarego – z Chrystusem – do chwały zmartwychwstania”.
17 października Niemcy ponownie zatrzymali już tylko samego ks. Frelichowskiego. Postawiono mu zarzuty: przedwojennej działalności harcerskiej i silnego wpływu na młodzież. Osadzono w forcie, stanowiącym fragment fortyfikacji okalających miasto, torturowano. Potem przewożono do kolejnych obozów koncentracyjnych. W Gdańsku-Nowym Porcie ks. Frelichowski pracował przy uprzątaniu zniszczeń wojennych na Westerplatte. Więziony był w Stutthofie, gdzie duchowni należeli do najbardziej gnębionej grupy. Wreszcie trafił do Sachsenhausen, a stamtąd do Dachau. Otrzymał numer obozowy 22 492. Młody ksiądz potajemnie niósł posługę duszpasterską w obozie.
Z narażeniem życia organizował wspólne modlitwy, tajną spowiedź, odprawiał Msze święte. Podtrzymywał na duchu współwięźniów, wspierał braci w kapłaństwie. Jeden z nich odnotował wydarzenie z Wielkiego Piątku 1940 roku. Tamtego dnia straż obozowa niezwykle okrutnie znęcała się nad księżmi. Kazali im położyć się na ziemi, a następnie deptali ich, bili kijami. Frelichowski pocieszał współbraci słowami św. Pawła o dopełnianiu cierpień Chrystusowych. Kiedy na przełomie 1944 i 1945 r. w obozie wybuchła epidemia tyfusu plamistego, ks. Wincenty zaangażował 32 księży w pomoc chorym. Sam zaraził się tyfusem, co w połączeniu z zapaleniem płuc doprowadziło do śmierci 23 lutego 1945 roku.
Ci, którym pomagał w obozach koncentracyjnych, zapamiętali go jako wzorowego kapłana, niosącego pomoc chorym i umierającym, opiekuna i przyjaciela. Nazywali go „wesołkiem”, bo wszystkie zajęcia wykonywał zawsze z wielką radością. Zmarł w opinii świętości. A to spowodowało rzecz niezwykłą. Władze obozowe zgodziły się na publiczne wystawienie zwłok przed kremacją. Zanim spalono zwłoki, Stanisław Bieńka, student medycyny, zdjął z twarzy maskę pośmiertną, w której zagipsował jeden z palców prawej ręki. Dzięki temu bł. Wincenty Frelichowski jest jedynym męczennikiem II wojny zamordowanym w obozie, po którym zachowały się relikwie.
Podczas beatyfikacji, która miała miejsce w Toruniu w 1999 roku, Jan Paweł II nazwał ks. Frelichowskiego „heroicznym świadkiem miłości pasterskiej”. Mówił o nim: „Jako kapłan zawsze miał świadomość, że jest świadkiem Wielkiej Sprawy, a równocześnie z głęboką pokorą służył ludziom. Dzięki dobroci, łagodności i cierpliwości pozyskał wielu dla Chrystusa również w tragicznych okolicznościach wojny i okupacji”. W Polsce nie ma wojny, nie ma obozów, księża nie są prześladowani. Ale nieprzeciętnych kapłanów potrzebujemy zawsze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jola Kubik