Przed Kościołem, a zwłaszcza przed Kościołem w Polsce, stoją dziś dwa wyzwania. Pierwszym jest postępująca dechrystianizacja wokół Kościoła, drugim zaś – ujawniane skandale obyczajowe w jego wnętrzu. Odpowiedzią na oba wyzwania jest przejrzystość: przejrzystość w głoszeniu swego tradycyjnego orędzia i przejrzystość w przezwyciężaniu zła.
29.11.2022 09:56 GOSC.PL
Zacznijmy od wyzwania pierwszego, gdyż wydaje się ono korzeniem większości problemów, z którymi współcześnie borykają się ludzie wierzący. Sprawa jest prosta: w Europie chrześcijanie stają się, a w niektórych krajach już są, mniejszością. W Polsce stanowią oni jeszcze większość, ale większość, która się systematycznie kurczy i której zagraża załamanie ciągłości pokoleniowej. Na naszych oczach obserwujemy owoce wieloletniego procesu od- religijnienia i dechrystianizacji kultury. Światopoglądy bez Boga i bez Chrystusa – światopoglądy, które od czasów oświecenia coraz bardziej zadomowiały się wśród elit intelektualnych – przyjęły teraz skalę masową. Jawią się one w obrazowej formie na ekranach smartfonów i stopniowo opanowują ludzkie umysły. Tu nie tylko chodzi o idee. Tu chodzi o zainteresowania, pragnienia, sposób życia – sposób życia, w którym jest coraz mniej sacrum. Świątynia przegrywa z galerią handlową, modlitwa jest odsunięta przez rozrywkę lub grę, sprawy ostateczne zostają wyparte przez sprawy bieżące, a etyka Bożych przykazań przez moralność wolności lub instynktów.
Owszem, człowiek jest istotą religijną i zawsze będą w nim powracać nadprzyrodzone tęsknoty. Jednak bez chrześcijaństwa – sprawdzonej religii, na której zbudowano Europę – tęsknoty te będą wyrażane w sposób przypadkowy, rozproszony i chaotyczny. I pozostaną bez odpowiedzi. Dlatego Kościół nie powinien wstydzić się własnej tożsamości. Jest bowiem potrzebny – także tym, którzy Go odrzucają. W kulturze, w której niemal wszystko jest płynne, zmienne i doczesne, potrzeba instytucjonalnego znaku tego, co trwałe, święte i najwyższe.
Czytaj też: Co z tradycyjnym przekazem wiary?
W Kościele trwa dziś dyskusja nad tym, jak odpowiedzieć na sekularyzację. Jedni mówią: Kościół powinien stać się bardziej otwarty, liberalny, przystosowany, ludzki. To sprawi, że ci, którzy odeszli, wrócą; a ci, którzy się wahają, zostaną. Drudzy mówią: Kościół nie powinien konkurować ze światem w światowych wartościach; pod tym względem świat jest lepszy i zawsze Go przebije. Lepiej więc trzymać się twardo własnej tradycji. W tradycyjnym Kościele zostaną tylko ci, którzy naprawdę wierzą; jednak po pewnym czasie spora część tych, którzy odeszli, w końcu zacznie powoli do Niego wracać. Tak, jak się wraca do domu, w którym wszystko od dzieciństwa bezpiecznie stoi na swoim miejscu.
W tym arcytrudnym sporze, co do treści przyznaję rację jego drugiej stronie, ale co do formy – stronie pierwszej. Uważam bowiem, że wszyscy potrzebujemy Kościoła, który jest sobą i głosi to, co należy do skarbca jego mądrości, nawet gdy tę mądrość trudno pogodzić z duchem współczesności. Chodzi jednak także o to, by ową mądrość wyrazić w języku zrozumiałym dla człowieka żyjącego w desakralizującym się świecie. Nie po to, by go w tej desakralizacji utwierdzić, lecz po to, by ukazać mu wyższą perspektywę życia. Jak to zrobić? – oto pytanie, które świadomi i zaangażowani chrześcijanie, a zwłaszcza katolicy, powinni zadawać sobie codziennie.
I jeszcze jedno. W ostatnich latach pojawił się czynnik, który wzmacnia i przyspiesza wielki proces sekularyzacji. Tym czynnikiem są ujawniane skandale obyczajowe wewnątrz Kościoła, zwłaszcza te, które wiążą się z przestępstwami seksualnymi wobec nieletnich. Jest wysoce prawdopodobne, że skala tych hańbiących przypadków jest wyolbrzymiona przez medialną manipulację lub przez naturalne zjawisko gwałtownego nagromadzenia złych wiadomości. Pamiętać jednak trzeba, że za tymi – nawet nielicznymi – przypadkami stoi konkretna krzywda ludzka. Nadużycia podważają też wiarygodność i tzw. wizerunek Kościoła, a budowane na nich stereotypy poważnie utrudniają pracę duszpasterską, zwłaszcza wobec osób znajdujących się na jego obrzeżach.
I znowu przez Kościół przechodzi kolejna – głośna lub szeptana – dyskusja. Jedni mówią: wszystkie złe sprawy „załatwiajmy” po cichu; ich nagłaśnianie zwiększa przecież zgorszenie, daje pożywkę medialnym manipulatorom i kolporterom (także) nieuczciwych pomówień, przyspiesza odejścia odchodzących. Drudzy mówią odwrotnie: „załatwianie” po cichu (nawet gdy konsekwentne i sprawiedliwe) jest nieuczciwe, niekorzystne i nierealistyczne. I dodają: żyjemy w czasach, w których nic nie da się ukryć, a wszelkie ukrywanie budzi podejrzliwość.
Moje stanowisko w tej ostatniej dyskusji jest jednoznaczne: tak jak Kościół powinien być przejrzysty w nauczaniu, tak samo powinien być przejrzysty w działaniu. Najlepszą odpowiedzią na skandale i na (słuszną lub niesłuszną) podejrzliwość jest przejrzystość. W świecie, w którym zło wciska się wszędzie, przejrzystość i troska o skrzywdzonych stanowią wartość, która może do Kościoła przyciągać. Ani ukrywanie, ani medialna sensacja – tylko przejrzystość i troska.
Jak w praktyce realizować kościelną przejrzystość? – oto drugie trudne pytanie, które powinniśmy sobie dziś stale zadawać. W odpowiadaniu na nie jedno wydaje się pewne. Warunkiem koniecznym przejrzystości w Kościele jest współtworzenie jej przez świeckich. Trudno bowiem wyobrazić sobie przejrzystość w Kościele bez ich czynnego uczestnictwa w tych kościelnych strukturach, w których jest ono potrzebne.
Jacek Wojtysiak