Przypowieść o talentach odnosimy często do ludzi, którzy wyróżniają się czymś wyjątkowym. Tymczasem ewangelicznym „talentem” jest to, co otrzymał każdy człowiek, by móc realizować się w życiu. Otrzymał, więc musi coś z tym zrobić.
Niekoniecznie zaraz podbijać świat jakimiś nadzwyczajnymi osiągnięciami. Po prostu odkryć to, do czego uzdolnił go Pan Bóg, i konsekwentnie rozwijać. Na miarę otrzymanego daru. Ze świadomością, że ten dar nie może się zmarnować. Broń Boże nie robić „kariery” – zwłaszcza kiedy odkryję, że otrzymałem więcej niż inni. To byłaby droga do zatracenia. Do egoistycznej samorealizacji.
A talent to przecież zadanie, które Pan Bóg każe mi rozwiązywać, bym mógł budować serca moich bliźnich i pomagać im na drodze do zbawienia. To zaproszenie do odkrycia zdolności, dzięki którym mogę być bardziej człowiekiem. To wezwanie do odpowiedzialności za otrzymane zdolności. A jeżeli otrzymałem wiele talentów, albo i jakiś nadzwyczajny dar? Wtedy zostaje pokora – największa gwarancja na to, że nie zakopię talentu w ziemi, tylko z mozołem zabiorę się do pracy. I dziękczynienie.
Panie, pomóż mi odkrywać w sobie te talenty, dzięki którym więcej będzie we mnie „bycia” niż „posiadania”, więcej mnożenia niż rozpraszania, więcej dawania niż brania.
* profesor Akademii Muzycznej w Katowicach
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Julian Gembalski