Często przebywam na wsi, na Podlasiu. Obserwuję moich sąsiadów, jak ciężko pracują. Widzę, co się dzieje i jak trudne jest, żeby zebrać to, co wyrosło, a potem zmielić na mąkę i zamienić w chleb w piekarni.
Patrzę na tę ziemię: raz spulchnioną, owocującą, innym razem twardą, zmarzniętą. Ja też bywam zamrożony wobec ludzi, ale też bywam czasem spulchniony, otwarty na innych – zwłaszcza po Mszy św. Czasem nawet jakiś plon przyniosę – to wtedy, gdy zapomnę o sobie. Ale też tego owocu nie przynoszę, bo wydziobały mi go wrony, czyli moje egoistyczne ciągoty. Myślę, że każdy człowiek raz jest ziemią urodzajną, a raz skalistą, niedobrą. Mamy w życiu takie „płodozmiany”.
Gdy miałem jedno dziecko – Wiktorię, czułem rosnącą we mnie irytację, że to dziecko jakieś takie egoistyczne rośnie. I wtedy zdarzyło się coś takiego: podwiozłem samochodem pewną kobietę. Jechała na przysięgę syna do wojska. „A który to syn?” – spytałem. – „A czternasty” – odrzekła. Spojrzałem wtedy na nią i na siebie: na jej życie i swoje, i powiedziałem w duchu: kurcze, to ona ma 14 dzieci i nie narzeka, a mnie jedno przeszkadza? Zrobiło się wstyd. Pomyślałem: oto kobieta – ziemia, która wydaje owoce życia. I od tego czasu mam już czwórkę dzieci.
* artysta plastyk, laureat prestiżowych nagród. W warszawskim Radiu Józef prowadzi m.in. audycję „Eteryczna akademia sztuki”, a w Telewizji Puls program „Anioł przychodzi wieczorem”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jaromski