Łzy, żal, rozpacz. Jeszcze do pogrzebu da się to wszystko wytrzymać. Trzeba przecież załatwić tyle spraw. Szpital, ksiądz, cmentarz. Nie ma czasu, aby zastanawiać się, co dalej. Najgorsze przychodzi potem. Jedna, wielka, przejmująca pustka.
Po raz pierwszy odczułem ją 14 lat temu, kiedy odeszła moja mama. A przecież tyle chciałem jej jeszcze powiedzieć. O tyle rzeczy chciałem ją zapytać. Tak bardzo chciałem jej podziękować. Za wszystko. Ale było już za późno.
Podobnie było teraz. Wróciłem właśnie z Rzymu i jechałem warszawską ulicą Jana Pawła II. Niedopalone znicze, plamy wosku na chodnikach, przywiędłe kwiaty. I przeszywająca głowę świadomość, że to zdarzyło się naprawdę. Że to nie jest sen. Że trzeba się z tym pogodzić. Ale jak to zrobić? Jak pogodzić się ze śmiercią ukochanego człowieka? Przecież to okrutne i niesprawiedliwe. Przecież to nieludzkie.
Byłoby nieludzkie. Gdyby nie On. Gdyby nie Jego słowa. Że to nie koniec. Że to dopiero początek. Że tam, po drugiej, lepszej stronie, Ktoś na nas czeka. Czekają również ci, których tak bardzo kochaliśmy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Bogdan Rymanowski