Myśl wyrachowana: Chrześcijanin, który nie świadczy o Chrystusie, świadczy o swoim chrześcijaństwie.
Joanna Kluzik-Rostkowska udzieliła wywiadu „Rzeczpospolitej”. Igor Janke zapytał ją, czy jest wierząca. „Nie chcę o tym mówić, to moja bardzo osobista sprawa. Ale każdy człowiek ma prawo do wiary. I to powinno budzić szacunek innych ludzi” – odparła. No to nie wiemy, jaka jest religia pani posłanki, wiemy jednak, że ma do niej prawo i że za to prawo należy ją szanować. Możemy się więc tylko domyślać, w co wierzy. Może jest buddystką, może animistką, może wierzy w ludzkość, sprawiedliwość albo inną ość. Jedno jednak jest pewne: nie jest chrześcijanką. Bo gdyby była, powiedziałaby: „tak, wierzę w Chrystusa”. Igor Janke nie stał nad nią z nożem, grożąc śmiercią w razie takiej odpowiedzi. Nic jej za to nie groziło, nawet kwaśna mina rozmówcy. Ale choćby i Janke groził odbezpieczonym granatem, nie uprawniałoby jej to do uchylenia się od wyznania Chrystusa. Gdyby, oczywiście, była chrześcijanką. Więc chyba nie jest – zwłaszcza że propaguje rzeczy z chrześcijaństwem sprzeczne.
No dobra – ironia na bok. Przypuszczam, że pani posłanka jest ochrzczona i uważa się za chrześcijankę. Bo gdyby nie była, zapewne przyznałaby się do tego. Cóż by ją kosztowało zadeklarować buddyzm? Teraz to tyleż modne, co do niczego niezobowiązujące. Nikt też by się jej nie czepiał, gdyby ogłosiła, że jest ateistką. Ateista może sobie wymyślać etykę w zależności od potrzeb, więc nie sposób zarzucić mu niekonsekwencji. Ale gdy się człowiek przyzna do chrześcijaństwa, to konsekwencje są olbrzymie. Uczeń Chrystusa nie może popierać niczego sprzecznego z wolą Boga, choćby oczekiwał tego sam premier, a zezwolił na to sam prezydent. Żadne prawo i żadna demokracja nie mogą być usprawiedliwieniem dla ludzkiej krzywdy, a to, co Kościół nazywa grzechem, zawsze jest ludzką krzywdą. Skoro nie rozumieją tego inni, to przynajmniej chrześcijanin musi twardo opierać się krzywdzeniu ludzi. To jednak może spowodować spadek poparcia dla niego. Dlatego więc wielu tak chętnie chowa się za parawanem tajemnicy. „Moja osobista sprawa” – mówią o swojej wierze ci, którzy tej wiary nie mają. Bo ile jest warta formalna przynależność do Chrystusa, skoro w praktyce tej przynależności się zaprzecza?
Nasi przodkowie w wierze dawali się zagryźć lwom, ukrzyżować, spalić, ściąć, powiesić, byle nie wyprzeć się Chrystusa. Choć mogli jednym gestem zaprzaństwa ocalić siebie i swoje dzieci, jeszcze na ostatnim oddechu wołali „Jezus!”. To na ich krwi i świadectwie wzrósł Kościół, a łaska płynąca z ich męczeństwa umocniła chrześcijan na wiele pokoleń. Dziś wielu ochrzczonych zapiera się Jezusa przy kawie, z uśmiechem na ustach. I sądzą, że to drobiazg. Myślą, że w razie wyrzutów sumienia wystarczy im lek na zaparcie. Nie wystarczy. Bo wiara to nie jest adres domowy i nie obejmuje jej ochrona danych osobowych. Można, oczywiście, uważać inaczej. Zwłaszcza gdy komuś nie przeszkadzają słowa Jezusa: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak