Myśl wyrachowana: Trzeba było majestatu śmierci, żebyśmy dostrzegli majestat Rzeczypospolitej.
Ciągle teraz z telewizora ktoś pyta: czy coś nam zostanie po tej żałobie? To tak, jakby ktoś po wyjściu z pierwszej w życiu kąpieli pytał, czy coś mu zostanie z tej czystości. Przecież to, co się stało, nie jest czymś, cośmy dostali, ale tym, co z nas opadło. Spod warstwy błota ukazała się całkiem ludzka twarz. Okazało się, że brud nie jest częścią naszej natury, lecz przeciwnie – żeby zachować czystość, trzeba się go pozbywać. Trzeba korzystać z wody. To nagle stało się oczywiste. Nagle przestała urażać modlitwa w sejmie, gdzie jeszcze niedawno przebąkiwano, że krzyż wisi tam z naruszeniem demokracji. Przed kamerami miejsce niewierzących psychologów i pozbawionych gruntu etyków nagle zajęli ludzie wiary. Zamilkły protesty przeciw uroczystościom państwowym z udziałem Kościoła, bo stało się jasne, że bez Boga nad trumnami można jedynie rozpaczać.
Ubiegły tydzień był chwilą dla takich oczywistości. Chwilą niezwykle rzadką, bo nic dziś nie jest tak zwalczane jak oczywistość. Przedyskutowano już niemal wszystko i wszystko uczyniono względnym. Podano w wątpliwość nawet to, kto jest mężczyzną, kto kobietą, kto jest ojcem, kto matką,
albo nawet matkami. W imię panowania nad wszystkim i możliwości wybierania wszystkiego podjęto dyskusję o prawie do śmierci. Aż tu nagle taki prysznic – śmierć przyszła całkowicie bezprawnie. Niewybrana, nieoczekiwana, nielicząca się ze stanowiskami, przynależnością partyjną i parytetami. Miażdżąca nawet prawo do godnego wyglądu w trumnie. Okazało się, że nie panujemy właściwie nad niczym. Najwięksi tego świata nie mogli przybyć na pogrzeb, bo powstrzymał ich… pył. Takie nic, proch marny.
To wszystko musiało dać do myślenia i poruszyć. A gdy owiane tchnieniem Ducha miliony wychodzą na ulice, kryją się po kątach inżynierowie społeczni. Muszą poczekać, aż minie wstrząs, aż poruszone serca przestaną drgać i będzie można zagłuszyć je głosem pychy nazwanej rozumem. Żeby lud zapomniał wielkie dzieła Boga, niczym Izrael oddający cześć złotemu cielcowi. Trzeba tylko nad nim popracować.
Trudno jednak będzie pracować, gdy ktoś wyśmiewany przez wiodące media stał się utrwalonym symbolem narodu. Trudno będzie drwić z polskich tradycji i patriotyzmu, gdy ich ucieleśnienie spoczęło na Wawelu. Trudno będzie przywracać aurę oszołomstwa wokół kogoś, kto spoczął jako równy pośród królów i bohaterów. Jak kogoś takiego nazwać małym, skoro Łokietek jeszcze niższy? Nic też dziwnego, że świadomi tego desperaci w środku żałoby zorganizowali hałaśliwy protest, choć wiadomo było, że decyzja o pochówku na Wawelu nie zostanie cofnięta.
I stało się. Prezydent Polski prawdziwie niepodległej stał się twardy jak jego sarkofag. Teraz mogą knuć i pluć, niczym belgijska gazeta, która pozwoliła sobie na taki żart rysunkowy: orzeł z polskiego godła wbity w ziemię i napis „Orzeł wylądował”. Nic to nie da. Gdy zobaczyłem wiezioną na lawecie trumnę prezydenta, otoczoną mrowiem zapłakanych ludzi, pojąłem, że teraz dopiero orzeł zerwał się do lotu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak