Myśl wyrachowana: Kto zauważa Boga tam, gdzie ludzie żyją, nie pyta gdzie jest, gdy umierają.
Po jakiejś lokalnej tragedii pierwszy komentarz na jednym z forów internetowych brzmiał: „Tylko błagam, niech żaden idiota nie pyta, gdzie był Bóg”. Podziałało. Ale po trzęsieniu ziemi na Haiti znowu to samo. Fora pękają od wpisów osób oburzonych, że Boga nie było na miejscu tragedii, choć na co dzień rzadko zauważają, żeby był w jakimkolwiek miejscu.
Pewien lewicowy dziennikarz był nawet łaskaw w radiowej Trójce stwierdzić, że to jest „małpie poczucie humoru Opatrzności”, skoro takie nieszczęście funduje najbiedniejszym. O ile wiem, ten pan w Boga nie wierzy, i stąd pewnie tak się na Nim zna. Rozumiem jednak, że jako człowiek lewicy wolałby, żeby ziemia trzęsła się pod wypasionymi kapitalistami, a nie pod proletariatem. I uważa za niesprawiedliwość, że zawalają się nędzne chatynki biedaków, bo wedle lewicowego rozdzielnika powinny runąć solidne budowle, na które stać tylko bogaczy (prawicowych).
Widać z tego, że ludzie, nawet gdy nie wierzą w Boga, wierzą w karę Bożą. A dokładnie w to, że karą Bożą jest śmierć w katastrofie. Jeśli tak, to rodzi się pytanie, jaka śmierć nie jest karą Bożą? Biblia odpowiada jasno: „Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących” (Mdr 1,13). Więc czemu Bóg pozwala na ludzką śmierć? No właśnie nie pozwala. Dał się ukrzyżować, żebyśmy nie umarli śmiercią prawdziwą. Śmierć fizyczna to dla ludzi sumienia już tylko cień śmierci. Bolesna, lecz chwilowa, a nic, co chwilowe, nie jest do końca tragiczne. Z ziemi wygląda to paskudnie, ale przecież właściwszą perspektywą jest ta od strony wieczności.
A tam codziennie przychodzą tłumy ze szpitalnych łóżek i spod gruzów domów, z mieszkań, w których była nieszczelna instalacja gazowa albo „czadowe” kominki. Przyczyny najróżniejsze, uzależnione od miejsca, w którym człowiek żył, od stanu zdrowia i od tego jak się zachowywał on sam lub jego bliźni. Kto mieszka w strefie sejsmicznie aktywnej, ma większe szanse na śmierć pod gruzami niż marynarz. Ale ten z kolei ma większe szanse utonąć. Pijakowi grozi śmierć z przepicia, a kierowcy w wyniku zderzenia. Bóg traktuje nas poważnie i pozwala nam ponosić konsekwencje wszystkiego, w czym uczestniczymy. Najważniejsze są jednak nie długość życia i sposób śmierci, lecz sposób życia po śmierci.
Widziałem kiedyś taki rysunek: „Tato, czy istnieje życie pozagrobowe?” – pyta syn. A ojciec znad gazety: „Wyłącznie”. Niestety, dzieci ery hiperkonsumpcji zaczynają wierzyć, że istnieje wyłącznie życie doczesne. Wskutek tego od lekarzy i ratowników wymagają cudów Boskich, a jeśli wzywają księdza, to po to, żeby stwierdził zgon. I to pewnie z takiego myślenia bierze się pogląd, że podstawowym obowiązkiem Boga jest przedłużanie ludzkiego życia, aż do momentu, gdy człowiek powie „dość” i sam sobie życie odbierze. Albo zrobi to z pomocą wykwalifikowanego eutanazisty, żeby bezboleśnie pogrążyć się w nicości. Bo ludzie dziś nie lubią niespodzianek. Wszystko musi być „chciane” – od urodzenia po śmierć. Bóg nie ma prawa niczym człowieka zaskoczyć. W ten sposób rzeczywiście można uniknąć niespodzianek, ale zachodzi obawa, że tylko miłych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak