Myśl wyrachowana: Jeśli katolik nie wierzy w cuda, to cud, że jest katolikiem.
Jak zwykle w okolicy Nowego Roku media serwują nam opowiadania wróżek, jaki też będzie ten rok. Ciekawe, że po informacji o domniemanym cudzie eucharystycznym w Sokółce te same media tryskały „rozsądkiem” i dystansem do wszelkich „cudowności”. Ktoś z „racjonalistów” próbował nawet zgłosić doniesienie o popełnieniu przestępstwa, bo jeśli jest tam tkanka sercowa, to przecież ktoś musiał komuś wyciąć kawałek serca i tam podrzucić. Pojawiły się też wypowiedzi duchownych, którzy słusznie podkreślali, że katolik nie musi wierzyć w objawienia prywatne, nawet uznane przez Kościół. Było to jednak zwykle podane w taki sposób, jakby cuda Kościołowi szkodziły. Bo „chodzi o wiarę”. Pewnie, że tak, ale czy wiara nie potrzebuje cudu? „Wielu uwierzyło w imię Jego, widząc znaki, które czynił” – czytamy o Jezusie u Jana 2,23. Albo dalej: „Choćbyście Mnie nie wierzyli, wierzcie moim dziełom” (J 10,38). Najwyraźniej cuda są dla Jezusa ważne. Mówił o znakach, które będą towarzyszyć tym, którzy uwierzą: „W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą (...), na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Wielu dzisiejszych uczniów Chrystusa, zamiast kłaść ręce na chorych, zajmuje się pisaniem rozpraw pod zbiorczym tytułem: „Dlaczego nie potrzebujemy cudów”. Piszą te rozprawy, bo cudów nie dostrzegli, a skoro tak, to widać nie są potrzebne. A ponieważ nie są, to chyba i nie były. Jeżeli natomiast nie były potrzebne, to prawdopodobnie ich w ogóle nie było. Wszystko da się wytłumaczyć jakoś „racjonalnie”. Izraelici przeszli przez Morze Czerwone po palach, Eliasz nie został wzięty do nieba, tylko go UFO porwało, a Jeremiasz prorokował, bo na prochach nie takie rzeczy ludzie wygadują. A cuda Jezusa? Jezus kiedyś tak poruszył słuchaczy, że powyciągali kanapki, podzielili się z sąsiadami i rozmnożenie chleba jak ta lala. Uzdrowienia to był efekt placebo, wyrzucanie złych duchów to skutek nadzwyczajnych zdolności psychoterapeutycznych Jezusa. Wskrzeszenia? Obudzenie z letargu. A że o Łazarzu mówili „już cuchnie”? Nieprawidłowe tłumaczenie. Powinno być: „już bije pięściami w kamień grobowy”.
Uziemianie przejawów mocy z nieba grozi w ogóle odrzuceniem nieba. Sam spotkałem „dobrych katolików”, którzy byli niepomiernie zdumieni, że wierzę w coś takiego, jak poczęcie Jezusa bez udziału mężczyzny. „Nie! Na serio?” – upewniali się, nieudolnie tłumiąc ogarniającą ich wesołość. Wyobrażam sobie, jaki mieli ubaw, gdy opowiadali o mnie znajomym. Badania potwierdzają, że jest całkiem spora grupa takich „katolików”, którzy prędzej uwierzą w krasnoludki niż w to, że Maryja poczęła z Ducha Świętego. Wszyscy potrzebujemy cudów. Nie cudów-wianków, nie cudów na kiju, jakichś zacieków na szybach, „świętych obrazków” na kominach. Potrzebujemy znaków mocy, którą niesie żywa wiara, bo one z kolei rodzą wiarę innych. Potrzebujemy światła Chrystusa, a nie opowiadania o istnieniu światła. Pokarmu nam trzeba, a nie pogadanek o pokarmie. Wielu jednak nie chce tego uznać, bo jest kłopotliwą rzeczą uwierzyć w to, co się widzi, gdy się widzi tylko to, w co się wierzy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak