Myśl wyrachowana: Żeby rozumieć rozdział państwa od Kościoła, trzeba znać całą książkę.
Grupa posłów Parlamentu Europejskiego założyła zespół do spraw rozdziału państwa od Kościoła. Na pewno będzie to gremium wyważone i obiektywne, bo jego członkowie na wiceprzewodniczącego wybrali przedstawiciela katolickiej Polski – Joannę Senyszyn. Wybór nie gorszy, niż gdyby na czele komisji do spraw krwiodawstwa stanął wampir. Ktoś taki na krwi zna się bardzo dobrze, niestety nieco jednostronnie. I tu jest mały kłopot. Bo choć ta pani chce dbać o rozdział państwa od Kościoła, sama się od Kościoła odczepić nie umie. Czy mówi o pierniku, czy o wiatraku, i tak zawsze winien będzie Kościół. Winien czemu? A wszystkiemu. Tomasz z Akwinu powiedział: „Boję się człowieka jednej książki”. Tym bardziej trzeba się strzec ludzi tylko jednego rozdziału – zwłaszcza gdy to rozdział państwa od Kościoła. Bo tacy ludzie mają klapki na oczach. Dla nich Kościół to „agentura Watykanu”, zło konieczne, które najpierw należy uczynić niekoniecznym, a potem koniecznie zlikwidować. Oni nie chcą widzieć, że Kościół to nie tylko struktury, ale ważna część tożsamości wierzących. Im nie chodzi o oddzielenie tronu od ołtarza – to się już dawno, chwalić Boga, stało. Bojownicy nihilizmu chcą od ołtarza oddzielić ludzi.
Mówią społeczeństwu, jak ma wierzyć, co ma myśleć i dokąd zdążać. W ten sposób, paradoksalnie, znów łączą tron z ołtarzem. Tyle że tym razem stawiają tron na ołtarzu i rozsiadają się w nim jako kapłani, królowie sumień i bogowie zarazem. W tej sytuacji nic dziwnego, że nas, wolnych obywateli, zaczynają traktować z taką arogancją. No bo skoro wilk zamierza interesować się relacjami w owczarni, to z góry wiadomo, co zamierza. Wiadomo, jakie wnioski będą z prac tego gremium wynikały. Jego członkowie nie muszą nawet protokołów pisać. Wystarczy, że skopiują sobie wpisy z bloga wiceprzewodniczącej. Zespół jest jedynie czymś w rodzaju grupy nacisku, ale znając panujące we władzach Unii tendencje, należy oczekiwać, że będzie to nacisk skuteczny. Tego rodzaju środowiskom już dawno udało się zasugerować, że Kościół jest dla zjednoczonej Europy „problemem”. Chodzi o wywołanie wrażenia, że obywatele tego kontynentu potykają się o własne korzenie.
Stąd ma płynąć wniosek, że trzeba je do szczętu wykarczować. Trochę w tym racji jest, że Kościół jest problemem. Dopóki opoka Piotrowa wystaje znad morza politycznej poprawności, dopóty nie da się zgarnąć całego rządu dusz. Dopóki jest Kościół, jest znak sprzeciwu i jest miejsce ucieczki dla tych, którzy nie pozwolili sobie naciągnąć na mózg prezerwatywy. Dzień, w którym zespół do spraw rozdziału państwa od Kościoła zameldowałby wykonanie zadania, byłby dniem końca Kościoła. Ale ten dzień nie nadejdzie. Wielu już było takich, którzy mieli okazję przekonać się, jak dziwnie żywotna jest ta „watykańska agentura”. Jak ulał pasują tu słowa Piotra Skargi: „Ten stary dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus”. Da Bóg, że i Joanna Senyszyn, gdy nadejdzie huragan (a na każdego nadejdzie), znajdzie ten korzeń i mocno się go chwyci.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak