Myśl wyrachowana: Kto domaga się daru, łatwiej dostaje udaru.
Dziecko z probówki też jest darem bożym – tak zatytułowano wywiad z o. Marcinem Lisakiem, dominikaninem, w „Gazecie Wyborczej”. Zapewne tytułowemu stwierdzeniu chętnie przytaknęli wszyscy ci, którzy wcześniej z równą ochotą doprowadzili do zabicia dziecka nieletniej, rzekomo zgwałconej, „Agaty”. Pamiętacie? Bo tamto dziecko darem Bożym najwyraźniej nie było. Powstała jakaś nowa kategoria daru. Do tej pory dar oznaczał coś, co człowiek otrzymuje z inicjatywy ofiarodawcy. Gdy ktoś ten „dar” wymuszał, był raczej poborcą haraczu, niż wdzięcznym odbiorcą prezentu.
Ale to się, jak widać, zmienia. Teraz można napaść świętego Mikołaja na ulicy, ukraść mu worek z prezentami, a potem udzielić wywiadu pod tytułem „Zabawki zrabowane też są darem mikołajowym”. Tylko niech mi nikt nie mówi, że pomniejszam wartość dzieci z probówki. Zabawki Mikołajowi ukradzione mają tę samą wartość, co zabawki przez Mikołaja wręczone. Ale nie w wartości zabawek rzecz, tylko w tym, co my, wskutek wymuszenia, robimy ze sobą. Czujemy to, prawda? Jakoś głupio by nam było, że nasze dzieci bawią się takim ukradzionym „darem”. Głupio by było słuchać, jak pociechy wychwalają Mikołaja, który w tym czasie leży na ulicy bez worka, ale za to z rozkwaszonym nosem i potarganą brodą.
Ale Bóg nie jest Mikołajem, więc się ludziom wydaje, że mogą Go okradać ile wlezie i trąbić dookoła „dar Boży, dar Boży, dar Boży!”. Tymczasem, o ile ludzkie prezenty bywają przewidywalne, o tyle Bóg daruje zawsze z zaskoczenia. Nie wiem, jak Państwu, ale mnie się jeszcze nigdy nie zdarzyło, żebym od Boga otrzymał dokładnie to, co sobie zaplanowałem, a już na pewno nie odbyło się to w sposób, jaki mógłbym przewidzieć. Z jakichś powodów Bóg nie zgadza się na nasze scenariusze, a najbardziej hojny jest wtedy, gdy człowiek się dla Niego tych scenariuszy wyrzeknie.
Wzorcowym przykładem takiego daru Bożego był Izaak. Bezdzietne małżeństwo Abrahama i Sary otrzymało to dziecko, gdy się go już nie spodziewało. Ale największa niespodzianka miała przyjść potem. Oto Abraham słyszy od Boga, że musi Mu tego ukochanego syna złożyć w ofierze. Nie bardzo to pasuje do malowanego dziś wizerunku Boga, który miałby niczego nie wymagać, za to musiałby zaakceptować każdą zachciankę.
To dopiero była próba! Abraham musiał się pod nią uginać o wiele bardziej niż jego syn, który niósł pod górę drewno na ogień, mający go spopielić. A jednak właśnie wtedy Abraham otrzymywał nieprawdopodobny dar Boży. Stawał się obrazem Boga Ojca, który towarzyszy Synowi, dźwigającemu na Golgotę drewno krzyża. Nie pytał, dlaczego Bóg chce czegoś takiego. Ufał Mu. I gdy dla Boga wyrzekł się syna, wtedy naprawdę go otrzymał. Ze wzgórza Moriah, gdzie Bóg doświadczył wierności „ojca wiary”, popłynęła rzeka łaski. Jej fale przyniosły światu Mesjasza, gdy Maria – daleka córa Abrahama – powiedziała „tak” Bogu, a nie swojemu widzimisię. Kto przestanie wymuszać na Bogu własne scenariusze, tego Bóg zaskoczy prawdziwym darem. Bo człowiek ma naprawdę tylko to, co ofiarował.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak