Bóg przemawia głosem sumienia, a nie stacją jego zagłuszania.
Kilka lat temu ktoś dał mi książkę byłego amerykańskiego pastora Scotta Hahna, w której autor opisał swoją drogę do Kościoła katolickiego. Myślałem, że to będzie coś jak opowieści byłych katolików, tylko na odwrót. A ci byli katolicy z reguły opowiadają, że się „nawrócili”, bo im Kościół katolicki zrobił krzywdę. Jeśli pogrzebać głębiej w motywach, dziwnie często okazuje się, że tą krzywdą jest własny grzech, którego delikwent nie chce uznać. Niewierność kapłaństwu, ślubom zakonnym albo małżeńskim – takie rzeczy. Wszyscy są wtedy winni, tylko nie sprawca. No bo co taki Kowalski winien, że zakochał się w mężatce i porzucił własną żonę z trojgiem dzieci? Kościół winien, bo nie daje rozwodu. Inkwizycja winna. Stosy, klątwy, trybunały. Co tam moje niedoskonałości wobec takiego morza krwi i draństw. Ja przy zbrodniach Kościoła to jak Tusk przy Kaczyńskim.
Myślałem więc, że ten były pastor też będzie kalał gniazdo, tyle że swoje. To mnie nie pociągało, zwłaszcza że znam wielu szczerze wierzących protestantów. Ale nic z tych rzeczy. Przeczytałem historię człowieka do końca posłusznego głosowi Ducha Świętego i dlatego właśnie porzucającego wszystko, w czym wyrósł i co było mu drogie. Nie było tam odrobiny żalu do wspólnoty, którą opuścił – przeciwnie, była duchowa szarpanina, żeby w niej zostać. Hahn musiał do ostatniego ziarenka uznać wszystko, czego Kościół uczy, a o czym my, obecni w Kościele od becika, nawet nie myślimy. Musiał zaakceptować wszystko, od prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii do odrzucenia antykoncepcji.
Ta książka była dla mnie jak świeży powiew ortodoksji. Nieco później poznałem Piotra Jaskiernię z USA. Okazało się, że ma identyczne przemyślenia. To on właśnie, spotykając się często z przypadkami wyznaniowych „transferów”, zauważył tę różnicę między motywacjami odchodzących z Kościoła, a motywami przychodzących do niego. Na swojej stronie polon.us, tak kiedyś napisał o tych ostatnich: „Są to zazwyczaj ludzie bardzo uczciwi i oddani całkowicie Jezusowi. Odkrywszy raz, że Kościół katolicki jest tym, który On założył, odkrywszy Jego prawdziwą obecność w Najświętszym Sakramencie, muszą przejść na katolicyzm. Inaczej byliby hipokrytami, mieliby zakłamane życie. Na pewno jednak przejścia te nie są z błahych powodów i nie dla własnej wygody”.
Zaczyna się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Wielu wyobraża sobie, że jedność będzie wtedy, gdy uznamy, że to wszystko jedno, w co się wierzy. Nie. Myślę, że wyznania chrześcijańskie są jak schody. Kto po nich wchodzi, nie ma pretensji do niższych stopni. Nie obraża się na nie, bo one wyniosły go wyżej - tam, skąd więcej widać. Co innego, gdy ktoś schodzi z najwyższego stopnia. Ktoś taki rzuca gromy na ten stopień, bo on jest świadectwem jego cofnięcia się. Wierzę głęboko, że ostatnim stopniem jest święty Kościół katolicki. W nim jest pełnia prawdy objawionej ludziom przez Boga. I szanuję to, że przedstawiciele innych wyznań nie podzielają mojego przekonania. To uważam za właściwy ekumenizm.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak