Myśl wyrachowana: Kto uzależnia wiarę od trendów, ten ma wiarę "trendowatą".
Tydzień temu były u mnie małe kościotrupy. „Cukierek albo psikus” – zawołały. Ja na to, że ani jedno, ani drugie, bo nie uznaję tego „święta”. Kościotrupy posmutniały (patrzcie, nawet truposz może posmutnieć) i poszły. Odprowadziłem je wzrokiem, bacząc, czy nie zrobią „psikusa”. Ale nie zrobiły, bo u nas są jeszcze dobre kościotrupy. Idę do domu i zaglądam do poczty. Jest list od pani Ewy z Hamburga. Jej syn chodzi tam do szkoły katolickiej, najlepszej w mieście. „Mam tego dość. Dzisiaj dziecko wróciło ze szkoły i opowiedziało mi podniecone o Halloween. W zeszycie słowo dnia (z którym trzeba ułożyć zdanie) – Halloween” – pisze pani Ewa.
W „Gościu” nr 43 ukazał się list pani Ewy. Opowiedziała tam o swoim odkryciu, jakiego dokonała, przeglądając czytankę, z której uczy się jej syn, drugoklasista. Na którejś stronie tekst o rodzinie. Rodzina to grono ludzi, którzy się kochają – tatuś, mamusia i dzieci albo dwie mamusie, dwaj tatusiowie… Zbulwersowana zadzwoniła do znajomych, których dzieci też chodzą do tej szkoły. I co? Pełna „tolerancja”: żyjemy w innych czasach, trzeba rozumieć, nie można przesadzać. Interwencja u dyrektorki – to samo: nie można dzieci z rodzin „niestandardowych” stygmatyzować, należy szanować, rozumieć, a do szkoły trzeba mieć zaufanie. „Kiedy zagwarantowałam jej moje zaufanie pod warunkiem, że program szkolny nie odbiega od 10 przykazań, odrzekła, że w szkole próbuje się połączyć rozmaite katolickie prądy i nie można zamykać oczu na inne wartości”. No i przecież można poszukać innej szkoły.
A jakiej szkoły ma szukać katolik, jeśli nie katolickiej? Gdzie jego dziecko ma być ochronione przed „rozmaitymi prądami”, jeśli nie tam właśnie? Gdy już taka szkoła zdradza Chrystusa, to gdzie jeszcze można się zwrócić? Pani Ewa poszła do księdza. Starszy kapłan dostrzegł w niej walecznego ducha i… odradził waleczność. Upieranie się przy zasadach nazwał zgorzknieniem. Doradził „pogodę ducha” i rezygnację ze sporów ze szkołą, bo „i tak nic pani nie zdziała”.
Tak właśnie sól ziemi traci smak. Ona jeszcze wygląda jak dawniej. Pozbawieni smaku katolicy deklarują jeszcze wiarę, ale to wiara w siebie. Bezsmakowi księża sprawują jeszcze święte ceremonie, ale celebrują już tylko święty spokój. Bezsmakowe instytucje katolickie wciąż jeszcze noszą katolicki szyld, ale na tym koniec. To nie jest żadne chrześcijaństwo, to jest jak Polski Związek Piłki Nożnej – wypasieni działacze, którym szczytne hasła służą do robienia interesów. PZPN i tak jest w lepszej sytuacji, bo tam jest przynajmniej do czego kopnąć. Zwietrzały katolicyzm nie nadaje się nawet do tego. Nie ma się co łudzić, że u nas będzie inaczej, jeśli pozwolimy bezkarnie działać agentom moralnego nihilizmu. Jeśli nie będziemy wymagać od tych, którzy mają uczyć wymagań, może się okazać, że nie ma dokąd uciec. Co? Że do katakumb? Naiwni! Tam dzieci bawią się w Halloween.
PS. Pani Ewa chciałaby wrócić z synem do Polski. „Czy ktoś mi pomoże?” – zapytała w liście.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak