Myśl wyrachowana: Wierność kosztuje czasem parę złotych, za niewierność zawsze płacą srebrnikami.
Sześć tysięcy sześćset dolarów musi zapłacić małżeństwo fotografów z USA za odmowę obsługi fotograficznej „ślubu” dwóch lesbijek. Państwo Hugueninowie grzecznie uzasadnili sprzeciw tym, że są chrześcijanami. Urażone lesbijki złożyły zażalenie na „dyskryminację ze względu na orientację seksualną”, powołały się na zakaz szerzenia nienawiści – i gotowe. Rzeczpospolita” przy informacji o tej sprawie zasięgnęła opinii Jacka Hołówki, filozofa i etyka z Uniwersytetu Warszawskiego. Etyk przyznał, że Hugueninowie mieli prawo odmówić, ale uznał, że użyli bardzo niezgrabnego wyjaśnienia. „Równie dobrze ci państwo mogliby zacząć odmawiać fotografowania ludzi o krzywych czy brzydkich twarzach, dlatego nie pochwalam ich decyzji” – powiedział. I dodał: „Można nie wpuścić Murzyna do restauracji, ale pod żadnym pozorem nie można tego uzasadniać tym, że jest czarny”.
Ciekawa argumentacja. Gdyby Hugueninowie odmówili fotografowania krzywych twarzy, to by natychmiast splajtowali, bo innych twarzy prawie nie ma. Zdrowa ekonomia sama karze głupców i chamów. Z tym Murzynem to też bez sensu, bo fotografowie nie powiedzieli, jakie są lesbijki, tylko oświadczyli, kim są oni sami. Są mianowicie chrześcijanami. A że lesbijki wyciągnęły z tego wniosek, że chrześcijaństwo stoi w sprzeczności z tym, co one robią (a nie kim są, panie etyku), to tylko się cieszyć. Bo to wniosek prawidłowy – tyle że niezgodny z wizją „postępu”. Wedle tej wizji, gdy do proboszcza przyjdzie parafianin z orangutanem i zażąda ślubu konkordatowego, ksiądz może odmówić, ale uzasadniając to tym, że orangutan nie był bierzmowany. Niech zresztą wymyśli cokolwiek, byle nie mówił, że zoofilia jest grzechem, czy tak?
Patrzcie tylko – tak się dziś zachwala asertywność, bezpośredniość i tym podobne „ości”, a tu nagle etyk gani ludzi za to, że powiedzieli prawdę. A co mają powiedzieć chrześcijanie, gdy ktoś chce, żeby asystowali przy obrzydliwym celebrowaniu śmiertelnie grzesznego związku? Że ich głowa boli? Nie, panie etyku. Mają mówić prawdę, bo tak kazał Jezus. Jeśli dziś „poganie bluźnią imieniu Boga”, to dlatego, że chrześcijanie boją się świadczyć – a nawet już i myśleć – prawdę. Że ze strachu przed etykami „niezależnymi” i innymi kapłanami politycznej poprawności gotowi palić kadzidło każdemu wskazanemu przez nich bóstwu.
Kto dzisiaj mówi: „Dziś poszczę, bo jestem katolikiem”? Albo kto mówi: „Nie pójdę na imprezę ze striptizem, bo jestem chrześcijaninem”? Kto uzasadnia jakiekolwiek działanie swoją wiarą? Niewielu. I to mimo że na razie u nas za to grozi tylko przygana Jacka Hołówki. To trochę dalekie od postawy apostołów, którzy oberwawszy po grzbiecie za Jezusa, „cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla Jego imienia”. Dzisiejsi katolicy unikają konsekwencji wiary bardziej niż wegetarianie mielonego. W Polsce za chrześcijaństwo jeszcze nie karzą grzywną ani nie wsadzają do więzień. Ale będą, jeśli za ważniejsze od tego, co Jezus mówi do nas, uznamy to, co współcześni poganie mówią o nas.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak