O właśnie zakończonym szczycie klimatycznym można pisać na wiele sposobów. Można wyśmiewać fakt, że zorganizowano go w miejscu, do którego nie da się dostać inaczej niż samolotem. Można stwierdzić, że gdyby rzeczywiście chodziło o klimat, spotykaliby się tam tylko naukowcy. Można też zastanawiać się nad tym, czy rzeczywiście musiało w nim wziąć udział aż 35 tysięcy osób. Tyle tylko że byłoby to pójście na łatwiznę. Bo choć to wszystko prawda, ważne jest co innego.
Kolejne, już 27. spotkanie tzw. konferencji stron (ang. Conference of the Parties – COP), czyli konferencji klimatycznej Narodów Zjednoczonych, miało miejsce w egipskim kurorcie Sharm el-Sheikh. Udział w nim wzięli przedstawiciele około 200 rządów, a połowęz nich reprezentowały głowy państw (np. polskiej delegacji przewodniczył prezydent Andrzej Duda). W sumie dyskutujących było podobno 35 tysięcy. Sporą część z nich stanowili lobbyści, których zadaniem było przekonywanie nieprzekonanych. I to w dwie strony. Zarówno tych, którzy uważają, że z tym klimatem to jedno wielkie oszustwo, jak i tych, którzy sądzą, że pędzimy na skały i za chwilę się rozbijemy. Jednak tym, co najbardziej dało się zauważyć, była obecność polityków i ich gładkie deklaracje. Skoro klimat jest tematem naukowym – powiadają krytycy konferencji – po co na konferencję zapraszać polityków?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek