Myśl wyrachowana: Są ludzie, którzy prędzej wyciągną nogi niż wnioski
W wyniku „ingresgate” zaczęło się mówić o bolesnych podziałach wśród polskich katolików. Ale cóż to za nowość. Polscy katolicy dzielą się od wieków wzdłuż, w poprzek i na ukos, poczynając od podziału na kobiety i mężczyzn. Dzielą się na dorosłych i dzieci, na biednych i bogatych, na ojców i synów, żony i teściowe. Dzielą się także na świeckich i duchownych, na katolików wierzących i wierzących, że są katolikami. To wszystko bywa bolesne i powoduje tarcia.
To, co zobaczyliśmy 7 stycznia w Warszawie, to nie była żadna demonstracja podziału. To był tylko wyraz wiary jednej z grup katolików, że prawdą jest to, w co większość – wskutek ciśnienia faktów – wierzyć przestała. Ci ludzie spod katedry uwierzyli komuś, komu przecież mieli powody ufać. To nic złego i żaden wstyd. Kłopot tylko w tym, że część tych ludzi z trudem przyjmuje do wiadomości, że rzeczywistość przestała pokrywać się z ich życzeniami. Dlatego, zamiast spojrzeć prawdzie w oczy, chcą wydrapać oczy tym, którzy do ujawnienia tej prawdy doprowadzili. Dlatego krzyczą o spisku mediów, masonów i Żydów, niepomni, że prawda jest zawsze jedna i zawsze lecząca, nawet gdyby ogłosił ją mason w izraelskiej gazecie. Dlatego gardłują o medialnej nagonce w jednym chórze z takimi miłującymi prawdę pismami jak „Trybuna” czy nawet „Fakty i Mity”. I wznoszą transparenty z napisem „Chcemy Polaka”.
Jest w kraju takie gremium, które przyznaje polskość wszystkim swoim, a przeciwników uznaje za nie-Polaków. Ale nawet gdyby taki podział był prawdziwy, to po co wam Polak? Chcecie mieć męża stanu jak król Stefan Batory? Ale on właśnie nie był Polakiem i nawet epitetem „polskojęzyczny” by go nie można poczęstować, bo nie znał polskiego. Polakiem był za to Michał Korybut Wiśniowiecki. Ten monarcha znał kilka języków, ale ponoć w żadnym nie miał nic do powiedzenia. Polskość nie daje gwarancji ani mądrości, ani zdolności, ani przyzwoitości. Pełno jest wśród Polaków ludzi świętych i uczciwych, ale tacy są nawet w Brukseli. Tak, tak. I w Jerozolimie, i w Nowym Jorku. Polska też nie ustępuje większości krajów w liczbie drani. Nie lepiej więc byłoby napisać: „Chcemy świętego”? Albo przynajmniej „Chcemy uczciwego”? Kimkolwiek by był?
Nie chodzi o kamienowanie i osądzanie. Chodzi o fakty i płynące z nich oczywiste wnioski. Wiedza o tym, co się zdarzyło, nie jest równoznaczna z oceną sprawcy zdarzenia. Jest po prostu prawdą. Czymś innym jest przecież ustalenie, że miało miejsce kłamstwo, a zupełnie czym innym stwierdzenie, że kłamca jest łajdakiem. To byłoby osądzenie. Ale jeszcze gorszym sądem jest upieranie się, że krętactwo jest przyczynkiem do procesu kanonizacyjnego. Bo to oznacza, że wszyscy, którzy cierpią za prawdę, to głupki i frajerzy. Katolicy mogą się dzielić, jak chcą, ale nie tak, że jedni kochają Kościół, a drudzy prawdę. Tych rzeczy rozdzielić się nie da. Na szczęście.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak