Lepsza kura domowa niż bezdomna.
Jakieś 40 lat temu naukowcy wymyślili, że mleko w proszku jest lepsze niż karmienie piersią. Mniej więcej w tym samym czasie uznano też, że i dzieci w proszku są lepsze od dzieci w całości, i zalegalizowano aborcję. Środowiska, które się z tym nie zgadzały, systematycznie spychano na pozycje zacofanych głupków, zwanych ideologami tradycji. To wtedy zrodziło się pojęcie „kura domowa”. Używa się go do dziś na określenie osobników płci żeńskiej, które zamiast jajek muszą znosić ciężki los wywołany uporczywym trwaniem w związku małżeńskim. Taki związek z definicji jest patologiczny, bo oznacza obecność ślubnego męża i wysokie ryzyko wystąpienia dzieci.
Postępowa ludzkość wypisała na sztandarach hasła wyzwolenia kur domowych, już to przesadzając je na traktory, już to wysyłając gdziekolwiek, byle jak najdalej od domu. Teraz pojęcie „kury domowej” odgrzewa „Przekrój”. W czasie gdy Polacy przejmują się fatalnym stanem wychowania dzieci i młodzieży, tygodnik przejmuje się losem kobiet, które jeszcze jakieś dzieci wychowują. „Matki Polki! Czas na bunt!” – wzywa napis na okładce, a pod nim zdanie: „Ideolodzy »tradycji i rodziny« zwracają się przeciwko kobietom”.
W środku zdjęcie kobiety w papilotach na głowie, z rezygnacją w oczach i ze smutkiem na obliczu. Przed nią gromadka bawiących się dzieci. Zdjęcie, podobnie jak tekst, ma udowodnić tezę, że wychowywanie dzieci na sposób „tradycyjny” to areszt domowy dla kobiet i raj dla psychopatycznych mężów. Wiadomo, że kto w takim środowisku żyje, nie może wyjść na ludzi inaczej niż z flaszką i siekierą. Bunt, do którego wzywa „Przekrój”, ma z kur domowych zrobić kury salonowe. Salon – to jest naturalne środowisko kobiet. Tam perspektywy, tam kariera, tam spokój od dzieci, a zamiast tłukących mężów są przymilni faceci. A dla bardziej postępowych – babki.
Niedawno aresztowano Aleksandrę J., osobę stanowczo daleką od kurnika. Zaraz rozległy się głosy, że aresztowanie było niehumanitarne, bo ona ma niepełnosprawne dziecko i kto się nim teraz zaopiekuje. Rodzi się pytanie, kto się nim opiekował, gdy pani minister występowała, zasiadała, przemawiała i jeździła. Gdyby pani Aleksandra nie należała do formacji walczącej z „tradycyjnym modelem rodziny”, może pozostałaby przy dziecku, zamiast grzebać przy prywatyzacjach „i czasopismach”. Chyba lepiej być kurą w domu niż lwicą w klatce, prawda?
Inna rzecz, że nazwanie kurą kobiety, która większość czasu spędza w domu, jest manipulacją. Tak tworzy się świat na sposób bolszewicki. Świat taki nie wynika z ludzkiej natury, tylko wymyśla się go za biurkiem. Gdy jest już ideologią, wdraża się go metodą kłamliwych sondaży, ośmieszaniem normalności i głoszeniem bałamutnych haseł o wyzwoleniu z tego, co jest wynikiem wolnego wyboru. Po latach zawsze liczy się trupy. Szkód powstałych w zwichniętych osobowościach dzieci, które daremnie płakały za salonowymi matkami, policzyć się nie da. Tak rosną pokolenia życiowych alergików, wychowanych na mleku w proszku, wierze w proszku i szczęściu w proszku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak