Myśl wyrachowana: Cynik w prawdę nie wierzy, fundamentalista się jej boi
Dostałem list od pani, która określiła się jako buddystka. Poczuła się dotknięta felietonem o wegetarianizmie. Zakończyła słowami: „Nie wiadomo, czy to buddyzm, hinduizm bądź chrześcijaństwo są religią prawdziwą”. Pewnie tak wygląda religijność bardzo wielu ludzi – również katolików – ale raczej trudno to nazwać wiarą. No bo skoro ktoś mówi, „wierzę” i zaraz dodaje „nie wiadomo”, zaprzecza sam sobie. To tak, jak stwierdzić: „wierzę, że jesteś uczciwy, chyba że coś się na ciebie znajdzie”.
Takie podejście do religii to skutek rozpanoszonej filozofii rzekomej tolerancji. Według niej człowiek otwarty (a zatem tolerancyjny) to taki, który wątpi we wszystko, a zwłaszcza w możliwość zbliżenia się do prawdy. W tej filozofii chrześcijanin też ma swoje miejsce. „Otwarty”, rzecz jasna. Jego wyznanie wiary powinno wyglądać tak: „Wierzę w jednego Boga, o ile istnieje i faktycznie jest jeden. Wierzę w Ojca Wszechmogącego, pod warunkiem, że jest też matką i coś w ogóle potrafi. Wierzę w Stworzyciela nieba i ziemi, jeśli cokolwiek stworzył”. I tak dalej. Taka postawa będzie fantastyczną płaszczyzną do dialogu z innymi wyznaniami, religiami, płciami, pokoleniami i w ogóle.
Jest tylko jeden problem. Gdy już wszyscy będą doskonale przygotowani do dialogu (czyli będą mieli wyzerowane poglądy), to po co właściwie dialogować? Jeśli ludzie w nic tak na poważnie, głęboko, nie wierzą, to do czego mieliby się przekonywać? Jaką to wielką nowinę chcieliby światu przekazać? Że nic nie wiadomo, wszystko jest względne i najlepiej dać się wymienić?
Nie to jest problemem świata, że ludzie mają przekonania, tylko właśnie to, że ich nie mają. Brak przekonań rodzi zarówno cyników, jak i fanatyków. Bo fanatyk to nie jest człowiek mocnej wiary. To raczej człowiek mocnego strachu, że jego wiara w zetknięciu z cudzą się posypie. Dlatego zamiast dawać świadectwo swojej wierze, woli likwidować myślących inaczej. Jakoś trudno sobie wyobrazić dyskusję teologiczną z bandytami od bin Ladena. Tacy ludzie mają w głowie granaty, a nie argumenty. Jeśli islamiści prześladują chrześcijan, to jest to większy problem dla islamu niż dla chrześcijaństwa.
Chrześcijaninowi nie powinno przeszkadzać, że ktoś ma inne niż on przekonania. Powinno mu przeszkadzać to, że jego własna wiara jest do kitu. Że jego sposobem na świadka Jehowy jest zrzucenie go ze schodów, metodą na troski – pół litra, a sposobem na pokusę jest ulec jej. Jeśli chrześcijanin mówi „Nie wiadomo, która religia jest prawdziwa”, to jedno wiadomo na pewno: on chce wiarę przetestować. Jak proszek do prania, który reklamują: „Jeśli nie będziesz zadowolony, zwrócimy ci kasę”. Wiary się nie testuje. Trzeba ją zaryzykować. Trzeba się do Boga zwrócić, choćby z wyciem, że się w Niego nie umie uwierzyć. Takiej modlitwy, jeśli szczera, Bóg wysłuchuje. Człowiek wtedy doświadcza tego, w co wierzy. Jak nie wierzyć w Tego, którego się spotyka?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak